sobota, 30 listopada 2013

Ghana i ja cz.13- Akra cd.


Spacer po Akrze rozpoczęliśmy już jakiś czas temu. Doszliśmy wtedy do plaży w Labadi i chyba trochę się zasiedzieliśmy patrząc na ocean. Bardzo to miłe zajęcie, ale pora ruszać dalej.

 kawałek za Labadi


                Opuszczamy zatem plażę i kierujemy się znów na zachód. Naszym celem jest jedna z najstarszych dzielnic Akry – Jamestown. Zanim tam jednak dojdziemy, musimy minąć okolice zamku w Osu, wybudowanego w połowie XVII wieku przez Duńczyków i zwanego przez nich Christiansborg. Nie można mu niestety robić zdjęć, bo służy on dzisiaj celom militarnym. Ale za to zacytuję Wam, co o miejscu w pobliżu zamku napisał  Ryszard Kapuściński w książce „Czarne gwiazdy”.


Mijamy zatem Christiansborg i idziemy dalej.
Gdybyśmy teraz skręcili w prawo, to najpierw zobaczylibyśmy cmentarz wojskowy, którego też nie pozwolono mi sfotografować, a potem doszlibyśmy do State House zbudowanego w latach sześćdziesiątych przez Polaków. Byłam tam kiedyś na festiwalu kakao. Nawet sobie nie wyobrażacie, ile rzeczy można zrobić z nasion kakaowca. Nie tylko czekoladki, ale nawet gin i ocet!

okazuje się, że z tych ziarenek można zrobić prawie wszystko

No, ale my tym razem nie skręcamy, tylko cały czas trzymamy się linii wybrzeża.  Przechodzimy koło parku z monumentem pierwszego prezydenta Nkrumaha oraz Art Center, w którym ostatnio kupiłam chyba z kilo masła shea. To – oprócz czarnego mydła – najważniejszy ghański kosmetyk. Wyprodukowane  z nasion drzewa masłosz Parka, zawiera całe mnóstwo wspaniałych składników. Mają one działanie antybakteryjne, przeciwzapalne, chronią skórę przed promieniami UV, zapobiegają zapaleniom stawów i wypadaniu włosów oraz redukują zmarszczki. Jednym słowem istne cudo, które tak zareklamowałam, że teraz boję się, że ten kilogram nie wystarczy do obdarowania wszystkich chętnych. Ale za to przybędzie Wam jeszcze jeden powód, żeby pojechać do Ghany.

masło shea można kupić też w zwykłych pojemniczkach, ale takie jest na pewno lepsze

                A tymczasem, obładowani masłem, zbliżamy się do Jamestown. Po drodze zerkniemy jeszcze na katedrę i  już jesteśmy na miejscu. Możemy pochodzić sobie chwilę i popatrzeć na toczące się na ulicy życie.

Jamestown

 A potem wejdziemy na targ fetyszy. Jak wiecie, Ghańczycy to szalenie religijny naród. Wiara nie przeszkadza im jednak w kultywowaniu starych obyczajów. Dlatego, gdy ktoś zachoruje, nie zaszkodzi poddać go tradycyjnym zabiegom odczyniania złych uroków. Wszystkie potrzebne do tego przybory można kupić właśnie na bazarze w Jamestown.

targ fetyszy

Są tu i suszone nietoperze i skrzydła kruka (czy może innego ptaka) i miotełki do odpędzania uroku i sproszkowane żaby i skóra lamparta, no po prostu wszystko.

miotełki od odpędzania, do czego skóry, nie wiem

Chodzimy sobie zatem i oglądamy, a nawet robimy zdjęcia, bo pani sprzedawczyni pozwoliła. A gdy się już napatrzymy, opuszczamy bazar i Jamestown i wracamy do Akry nowoczesnej. Tej, w której są ścieżki rowerowe, jest i teatr narodowy (zbudowany przez Chińczyków) i muzeum. Też narodowe.

ścieżki są, choć rowery po nich raczej nie jeżdżą

Z muzeami w Ghanie to w ogóle jest tak, że ekspozycje są zazwyczaj ciekawie zaplanowane. To chyba brytyjski wpływ  – zagadki dla dzieci, ciekawostki, wyczerpujące opisy. Tylko, że o muzea w Wielkiej Brytanii się dba, a tutaj raczej nie. Zakurzone eksponaty, gabloty z porysowanymi szybami, przez które nic nie widać, tu się coś złamało, tam odpadło… Ale jeśli uda nam się nie dostrzegać tych wad, to wizyty w ghańskich muzeach mogą być pouczające. W tym, do którego się teraz wybieramy jest oczywiście dział poświęcony niewolnictwu, ale też tradycjom i kulturze Ghany.

kajdany w różnych odmianach, także w rozmiarze dziecięcym

Zaprezentowane są na przykład przemiany środka płatniczego , od muszelek do dzisiejszego cd.

pierwszy raz widziałam banknot mający jednocześnie dwa różne nominały

Trochę zmęczyliśmy się tym spacerem i zwiedzaniem muzeum. Czas więc zakończyć wycieczkę. Do następnego razu!

3 komentarze:

  1. Łojejku, to już ostatni raz (oczywiście w tym roku).
    Naprawdę będę tęsknić za wspaniałą parą: Ghaną i Tobą, jak na pewno większość czytelników tego blogu. Ale mam nadzieję, że Karuzela się będzie dalej kręcić, a Arabeski oszałamiać bogactwem kolorów. Pisz, proszę, pisz!!!

    OdpowiedzUsuń
  2. Wcale nie ostatni! Zostało mi przecież jeszcze wiele wspomnień i opowieści, których nie zdążyłam tu zamieścić. Więc z pewnością mój powrót nie oznacza końca blogu. Będę pisała i o Ghnie i o innych miejscach. A za 2 miesiące jadę przecież w kolejną podróż...

    OdpowiedzUsuń
  3. Miałam na myśli ostatni raz "Ghana i Ty" ;D. Cieszę się, że już wróciłaś.

    OdpowiedzUsuń