piątek, 15 listopada 2013

Arabeski - Iracki Kurdystan



Pojechanie do Bagdadu czy Mosulu od dłuższego czasu nie jest niestety możliwe, ale na szczęście nie w całym Iraku źle się dzieje. W północnej części kraju – autonomicznym regionie Kurdystanu – panuje pokój i można się tam wybrać bez żadnych obaw. Co oczywiście uczyniłam, no bo skoro Kurdom udało się wreszcie stworzyć namiastkę swego państwa i sprawić, że – mimo tego wszystkiego co działo się i wciąż dzieje w pozostałej części Iraku – można żyć w nim spokojnie i bezpiecznie, no to jakże ich nie odwiedzić?

                                                  flaga irackiego Kurdystanu

Pierwszym przystankiem w podróży po irackim Kurdystanie był Dahuk, leżący niedaleko Tureckiej granicy. W samym mieście nie ma wprawdzie nic specjalnego, ale pobyt w nim wspominam bardzo miło.


                          mocną i słodką herbatę dostawałyśmy często za darmo

 Spacery po bazarze, herbata w maleńkiej kawiarni naprzeciwko hotelu, no i oczywiście wycieczka do Lalisz, oddalonej od Dahuku o kilkadziesiąt kilometrów wioski, w której znajduje się świątynia jazydów.


jazydzka świątynia w Lalisz

Jazydzi to wyznawcy religii, która stanowi połączenie islamu, chrześcijaństwa, zoroastryzmu  i innych lokalnych wierzeń.  Niektórzy mówią o nich, że są czcicielami szatana. Bierze się to pewnie z niewiedzy mówiącego, bo jazydyzm to religia tajemnicza i mało znana.
O samej religii i ja wiem niewiele, ale o jazydach mogę powiedzieć, że to szalenie mili, serdeczni i gościnni ludzie, a ich domy stoją przed podróżnym otworem. Wiem to, bo kiedy przyjechałyśmy (koleżanka i ja) do Lalisz  i chciałyśmy zwiedzić świątynię, to najpierw wpakowałyśmy się komuś do domu. Miał takie wieżyczki i dziedziniec, że myślałyśmy, że to właśnie świątynia. A mieszkańcy domu, zamiast wyprowadzić nas z błędu, szerzej otworzyli drzwi i zaprosili do środka. Przywitałyśmy się więc z przeróżnymi babciami, ciociami i wujkami wypoczywającymi na dziedzińcu, obejrzałyśmy śpiące w kołysce niemowlę i ruszyłyśmy dalej, bo przecież chciałyśmy zobaczyć świątynię.


prywatny dom, który wzięłyśmy za świątynię

Zanim do niej dotarłyśmy, wieść o przybyciu turystek rozeszła się już po wiosce i do drzwi budowli przyszłyśmy w asyście grupki dzieciaków i młodzieży. Jeden z chłopców podjął się roli przewodnika i zaprosił nas do środka, uprzedzając, że przy wchodzeniu nie wolno nastąpić na próg.


wejście do świątyni i próg, na którym nie wolno postawić stopy

We wnętrzu świątyni było dość ciemno i tajemniczo. W pierwszej sali znajdowało się kilka kolumn obwiązanych  pasami kolorowych tkanin. Gdy ma się jakąś prośbę do Boga należy przyjść tam i zawiązać na tych materiałach supły, wypowiadając życzenie. Jeśli ktoś inny taki węzeł rozwiąże, prośba zostanie wysłuchana.


                                          tkaniny pomagające spełnić życzenia

Następne pomieszczenie było jeszcze mroczniejsze. Pod ścianami stały tu w rzędzie wielkie naczynia, coś jak antyczne dzbany na wino, tylko, że w tych trzyma się olej, który jest przelewany z jednego do drugiego podczas różnych uroczystości.



Tutaj także można zawalczyć o spełnienie swoich marzeń, tym razem za pomocą szmaty, którą rzuca się trzy razy w ścianę.
Do pozostałych pomieszczeń niestety nie mogłyśmy wejść, były one przeznaczone tylko dla wiernych.

Wyszłyśmy więc na zewnątrz, gdzie wytrwale czekała nasza świta. Najpierw miejscowy fotograf zrobił zdjęcie, które od ręki wydrukował na malutkiej drukarce i podarował nam na pamiątkę, a potem jeden z towarzyszących nam młodzieńców zadzwonił po siostrę, bo – jak wyjaśnił – mówiła po angielsku. Dziewczyna szybko przybiegła, żeby powitać gości i zaprosić na obiad. Okazało się, że jej rodzina to strażnicy świątyni i mieszkają tuż ponad nią, na najbliższym pagórku.
W rezultacie, wycieczka którą zaplanowałyśmy na 2-3 godziny, zajęła nam cały dzień. No bo  najpierw musiałyśmy posiedzieć  w jaskini męskiej, a potem w żeńskiej, w której było znacznie weselej i pewnie dlatego przyszli tam też młodzi mężczyźni.


                                      w gościnie u mężczyzn
My oglądałyśmy sobie naszych gospodarzy, a oni nas. Szczególnie moja koleżanka budziła ich zdziwienie – taka mała i nauczycielka? Nie chodzi do kościoła? Do żadnego?? I nie je mięsa??? Myślę, że opowieści o tej zadziwiającej osobie krążyły po Lalisz jeszcze długo po naszym wyjeździe.


                                                   a to jaskinia kobieca

Zwłaszcza, że w pewnym momencie pojawił się dziennikarz lokalnej gazety. Powiedział, że był właśnie w Dahuku, ale zatelefonowano do niego z wiadomością o naszym przybyciu, więc czym prędzej porzucił załatwianie spraw i przyjechał, żeby przeprowadzić z nami wywiad i zrobić zdjęcie.

Doprawdy, chyba nigdy przedtem nie byłam tak goszczona!
Wizyta przeciągnęła się tak, że musiałyśmy zmienić  plany i zostać w Dahuku na noc, choć byłyśmy już spakowane i zamierzałyśmy tego dnia jechać dalej. Ale było warto, bo spotkanie z jazydami to chyba moje najlepsze wspomnienie z Iraku.


                               a w innych miejscach też było przecież ciekawie

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz