Każda osoba, która dowiaduje się, że byłam na Kubie, zadaje
mi to samo pytanie: Czy widać na wyspie skutki ocieplenia stosunków z USA?
Nie jest mi łatwo odpowiedzieć na to pytanie, bo byłam tam jedynie turystycznie, nie miałam
dostępu do poważnych spraw, a poza tym, nie wiem jak Kuba wyglądała pięć czy
siedem miesięcy temu. Mogę jedynie stwierdzić, że w stosunku do tego, co widziałam
kilka lat temu (poprzednim razem odwiedziłam Królową Karaibów w 2006 roku), jest, co prawda
nieznacznie, ale jednak lepiej.
Che, Buena Vista, to pozostaje niezmienne
symbol pozostał ten sam, rozmiar tabliczki znacznie się powiększył
Ponieważ naklejka była mniej więcej wielkości wizytówki,
więc poszukiwanie kwatery przypominało nieco zabawę w podchody. Dziś na większości
drzwi w zabytkowych częściach miast widnieją nie tylko naklejki, ale też napisy
o wolnych pokojach do wynajęcia.
El Holandes w Santiago de Cuba to kwatery do wynajęcia i całkiem dobra restauracja
Poza tym, działają prywatne restauracje. Dziewięć lat
temu niby też były, ale korzystanie z nich utrudniało dziwaczne prawo, zgodnie
z którym w lokalu takim mogło stać tylko 12 krzeseł. Zupełnie niezrozumiały był
też przepis zabraniający podawania owoców morza, w tym tak popularnej langusty.
W efekcie stołowałam się podczas poprzedniego pobytu głównie tam, gdzie
nocowałam. Właścicielki prywatnych kwater zawsze chętnie przyrządzały - nielegalnie - obiad czy kolację. Teraz
sytuacja jest o wiele lepsza, 2 lata temu
wszedł w życie przepis pozwalający prywatnym restauratorom posiadanie nawet 50
krzeseł. A i wynajmujący pokoje mogą legalnie karmić swoich gości, co też
bardzo chętnie czynią.
Kolejną, chyba dość istotną zmianą, jest kwestia walut. Otóż
Kuba to taki dziwny kraj, w którym obowiązują dwie oficjalne waluty. Obie
nazywają się peso, pierwsze – połączone sztywnym kursem 1:1 z dolarem
amerykańskim – ma przydomek „convertible” (w skrócie CUC), drugie zaś – warte
25 razy mniej – określa się mianem „moneda nacional” (w skrócie CUP).
Posługiwanie się naprzemiennie obiema walutami przypomina zabawę w ciuciubabkę,
Kubańczycy pewnie jakoś to ogarniają, przyjezdny zaś porusza się zupełnie po
omacku, próbując za pomocą zdrowego rozumu zgadnąć, z którym peso ma akurat do czynienia. Żeby zabawa była bardziej
atrakcyjna, obie waluty zapisywane są za pomocą takiego samego symbolu $, który
dodatkowo potęguje zamieszanie nieuniknionym skojarzeniem z dolarami.
to moneda nacional (poznaje się po tym, że nie ma napisu "convertible"). Taki banknot jest jak najbardziej w użyciu, ale rzadko można dostać go w sklepie, zaradni Kubańczycy, wykorzystując fakt umieszczenia na nim twarzy Che, próbują sprzedawać turystom takie 3 peso za 3 peso (convertible), czyli 25 razy drożej.
Wygląda to tak: podchodzimy do sklepowego okienka, żeby
kupić sok z ananasa. Patrzymy na wiszącą na ścianie kartkę, na której napisano,
że szklanka takiego napoju kosztuje 2$. I co teraz? Rozpoczynamy
burzliwą dyskusję, w której głównym argumentem jest to, że skoro mojito
kosztuje 3CUC, a puszka napoju
gazowanego 1 lub 1,5CUC, to do soku jak najbardziej pasuje cena 2CUC.
mojito to drink dla cudzoziemców, więc i cena odpowiednia, od 2 do nawet 4CUC
Przekonana wywodami przyjaciół wyciągam z portfela banknot 3CUC i ze zdumieniem
obserwuję plik pieniędzy, które dostaję w charakterze reszty. Okazało się, że
sok kosztował 2 CUPy, a ponieważ 1CUC=25CUP, to oznacza, że dałam sprzedawczyni 75CUP
i w związku z tym dostałam 73CUPy reszty.
bardzo popularne sklepy okienkowe. Towar też typowy, rurki, kolanka, krany
Macie już dość? No właśnie… Zapytacie też z pewnością, co to
ma wspólnego ze zmianami, czyli tematem tej mojej przydługiej opowieści. Otóż
kiedyś sklepy były podzielone na 2 kategorie, lepsze, z importowanymi towarami,
przyjmowały jedynie CUCe i gorsze, straszące gołymi hakami i octem na półkach,
w których można było płacić tylko w CUPach. Jakiś czas temu sytuacja ta się
zmieniła i teraz we wszystkich sklepach można płacić obiema walutami, stosując
oczywiście przelicznik 1:25. Chwilowo powoduje to jeszcze większy chaos
(przynajmniej dla turystów), ale jest chyba krokiem w dobrą stronę. I mam
nadzieję, że ścieżka ta doprowadzi wkrótce do likwidacji monedy nacional i ostatecznego
uporządkowania tej sprawy.
Polepszył się też kubański transport. Kiedy przed wyjazdem
studiowałam przewodniki i szukałam wiadomości o Kubie w Internecie, wszędzie
było napisane, że główny przewoźnik, firma Viazul, sprzedaje bilety jedynie
cudzoziemcom. Na miejscu jednak okazało się, że w każdym z autobusów, którymi
przejechałam 2000 km, przynajmniej 75% pasażerów stanowili Kubańczycy.
trochę oszukałam, jeździłam nie tylko autobusami, ale też tym samochodem (rocznik 1956)
Dla
pewności spytałam jeszcze o to przewodnika, który oprowadzał nas po parku
Humboldta. Potwierdził, że nie ma już żadnych ograniczeń w przemieszczaniu się
po wyspie. No, prawie żadnych, bo pozostaje wciąż bariera finansowa. Żyjącego
jedynie z oficjalnej pensji Kubańczyka, nie stać na bilet, który kosztuje
prawie tyle co miesięczna pensja lekarza.
Jeśli jesteśmy przy autobusach, to rzuciła mi się w oczy
jeszcze jedna różnica w stosunku do sytuacji sprzed 9 lat. Z ulic Hawany
zniknęły sławne - choć była to raczej zła sława – wielbłądy. Wyglądały one tak:
to jedyne zdjęcie tej autobusowo-ciężarówkowej hybrydy, jakie posiadam
i stanowiły podstawowy środek komunikacji miejskiej. Teraz
zamiast nich jeżdżą zupełnie zwyczajne i pewnie o wiele wygodniejsze autobusy.
Rety, myślałam, że to będzie krótki wpis, raptem parę zdań,
a tu widzę, że temat rozrasta mi się i puchnie. Muszę podzielić go na 2 części.
Zatem do następnego razu!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz