czwartek, 19 marca 2015

Obiady czwartkowe

Kuchnia kubańska… temat nie jest łatwy. No bo z jednej strony – tropikalna wyspa, 


która powinna aż uginać się od ciężaru owoców i to zarówno tych ziemnych, jak i morskich, a z drugiej – niszczycielska moc ustroju, sprawiająca, że Kubańczyk żyjący wyłącznie z oficjalnej pensji, żywi się głównie pizzą.
 Przy czym nie mam tu na myśli pysznej włoskiej pizzy na cienkim cieście z rukolą, suszonymi pomidorami i szynką parmeńską. Nic z tych rzeczy. Pizza kubańska wygląda tak:


Kupić ją można w wielu „cafeteriach”, które wydają jedzenie przez zakratowane okienka. Klienci, odstawszy swoje w kolejce, dostają ociekający serem placek i jedzą go na ulicy. 

stołowanie się w takich miejscach to świetny sposób, żeby znacznie zmniejszyć koszty pobytu na Kubie

Gdyby chcieli wybrać się do restauracji, w której można usiąść przy stoliku, to musieliby liczyć się z kosztami rzędu 30-40 złotych (samo danie, bez napojów i deseru), a na to większość ludzi zwyczajnie nie stać. Dlatego też, w restauracjach stołują się głównie turyści.
A co jedzą? Menu w zasadzie zawsze wygląda tak samo: kurczak, wieprzowina, krewetki albo langusta. Wszystko w wersji albo grillowanej albo smażonej, czasem z sosem.  Dla kogoś, kto (tak jak ja) lubi owoce morza, obiad kubański to radość, krewetki kosztują tyle samo co kurczak i na ogół są dobrze przyrządzone. Ci którzy wolą mięso zwierząt lądowych, po paru dniach zaczynają się nudzić.

langusty to danie nieco bardziej wykwintne niż krewetki

Natomiast i jedni i drudzy z pewnością od kubańskiego stołu nie odejdą głodni. Nie wiem co powoduje osobami przygotowującymi posiłki, czy to gościnność czy wpływ wielu lat kryzysu, czy jeszcze coś innego, ale w każdej prywatnej restauracji, 

w państwowych restauracjach bywa różnie, w prywatnych zawsze dokłada się wszelkich starań, by wspaniale ugościć klienta

naprawdę wszelkich :)

w której przyszło nam jeść, porcje były przeogromne. Ciężko było dać im radę, ale nie zjeść też się nie dawało, bo gospodarze na ogół żywo interesowali się naszymi postępami w opróżnianiu talerzy. 

kolega zamówił rosół...

Raz nawet doszło do tego, że pani, u której mieszkaliśmy i stołowaliśmy się, widząc, że moja koleżanka nie daje rady ogromnemu kawałowi wieprzowiny, przechwyciła sztućce i zaczęła kroić mięso na talerzu zdumionej dziewczyny.

to tylko drugie danie, a przecież była też zupa i deser

- Nie dam rady, tego jest za dużo – zajęczała koleżanka.
- Kupiłam dla was 1,5 funta mięsa – odparła z dumą pani Miri. – Jeśli nie możesz, to zrobię ci z tego kanapki, będziesz miała na potem. I nie dopuszczając do żadnych protestów, zapakowała pokrojone kotlety w 3 wielkie bułki, owinęła w torebkę foliową i wręczyła mojej umęczonej koleżance.
- Dziękuję – powiedziała tamta słabym głosem. – A mogę się teraz napić kawy?
- Oczywiście, dostaniesz kawę, jak tylko zjesz deser – odrzekła Miri i poszła do kuchni po lody.
Jak więc widzicie, można być na Kubie zadowolonym z lokalnej kuchni lub nie, ale głodnym nie będzie się w żadnym wypadku! :)



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz