Hawana to miasto niezwykłe, od kilku dni zastanawiam się nad
tym, jak je opisać i jedyny wniosek, do jakiego doszłam jest taki: nie da się. Bo
jeśli napiszę o przepięknych barokowych budowlach, to wyobrazicie sobie po
prostu eleganckie miasto z bogato zdobionymi budynkami i będzie to wyobrażenie
fałszywe.
pięknych budynków w Hawanie nie brakuje, tu widać Teatr Wielki
Bo powojenna Warszawa (dla ścisłości –
NIE BYŁO mnie wtedy na świecie) to miasto rana, a Hawana nie wydaje się martwić
swoimi ruinami.
Poza tym, ludzie siedzący na ulicy przed wejściami do budynków
nie wyglądają na takich, którzy planowaliby generalny remont. O nie,
najwyraźniej zaakceptowali życie takim jakie jest i teraz starają się brać z
niego to co najlepsze. Wystawiają więc stołeczki na ulice lub sadowią się na
progach oraz parapetach i cieszą się porannym słońcem, falującymi wdziękami
przechodzących ulicą kobiet, których bujne zazwyczaj kształty nie są ukryte pod
zbyt wieloma warstwami odzieży, rozmową z sąsiadami czy szklaneczką rumu.
Tak,
Hawana żyje na ulicy. Jeśli nawet ktoś nie wychodzi z domu, to i tak wielkie,
pozbawione szyb okna, sprawiają, że granica między światem zewnętrznym a dużym pokojem
zaciera się.
jeśli nie można wyjść na ulicę, dobrze chociaż postać na balkonie
Ja zawsze idąc ulicą, zaglądam ludziom do okien. W Warszawie
zazwyczaj widzę fragment półki z książkami, ekran telewizora, czasem mignie
czyjaś czupryna. W Hawanie zaś (i ogólnie na Kubie), nie tylko ja – aktywny zaglądacz
– ale każdy przechodzień, staje się częścią domowego życia. Babcia bujająca się
w fotelu, dzieci bawiące się na podłodze - zwyczajne życie, nie ma powodu, żeby się
ukrywać, zasłaniać. Ciężko się z tym nie
zgodzić, a po jakimś czasie człowiek zaczyna się zastanawiać, dlaczego my
zawsze tak się ukrywamy przed wzrokiem bliźnich…
Wróćmy jednak do Hawany. Przeciętnemu Europejczykowi miasto
to kojarzy się przede wszystkim z fantastycznymi samochodami sprzed 60 lat i
Malecónem – ciągnącą się wzdłuż morskiego brzegu promenadą, po której przelewają
się grzywiaste fale.
klasyczny hawański widok - stary samochód na Malecónie
Malecón faktycznie jest. I jeśli komuś niestraszne
tropikalne słońce, to może sobie spacerować nadmorską ulicą nawet kilka godzin,
ciesząc się pięknymi wodno-miejskimi widokami. Co do rozbryzgujących się fal,
to gwarancji na ich spotkanie nie ma. Trzeba chyba trafić na odpowiednią porę
roku i pogodę. Kiedy wizytowałam Hawanę pierwszy raz, to udało mi się zostać kilka
razy ochlapaną, choć nie było aż tak, jak w filmie „Buena Vista Social Club”.
Tym razem potęga oceanu ucięła sobie drzemkę. Woda delikatnie szemrała i nie
miała najmniejszego zamiaru przedostać się na ulicę.
Ale nie martwcie się,
nawet jeśli traficie akurat na lenistwo oceanu, to i tak miło jest posiedzieć
na murku oddzielającym morze od lądu i patrzeć sobie albo na wprost na szmaragd
wód, albo na boki na panoramę miasta.
Jeśli zaś chodzi o samochody, to dla miłośników zabytkowych
aut Hawana jest po prostu rajem. Pozostali też nie mogą pozostać obojętni na mknące ulicami pojazdy. Bo to i kształty
fantastyczne i kolory, jakich próżno szukać w naszych salonach samochodowych.
A
jak się człowiek rozsiądzie wygodnie w takim różowym czy seledynowym kolosie i pomyśli,
że to auto jest duużo od niego starsze, a jedzie i to z jakim wdziękiem, to od
razu robi się lżej na duszy, no nie? J
Czas podsumować te moje wywody. Wychodzi mi, że Hawana to
nie jest zespół urbanistyczny, to wrażenia, uczucia, emocje, morska piana i słońce… krótko
mówiąc, tak jak napisałam na wstępie „Hawana to miasto niezwykłe”. Trzeba je
poznać własnymi zmysłami.
zdjęcia nie oddają atmosfery miasta nawet w 50% niestety :(
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz