W zeszłym tygodniu pisałam o tym, co na Kubie można zjeść na
obiad, dziś postanowiłam zająć się deserami.
Zdecydowanie najpopularniejszymi z nich są lody.
lody w cukierni w Santa Clarze
Nie ma się
co dziwić, ostatecznie na Karaibach nigdy nie jest za zimno na ten przysmak. Z
poprzedniego pobytu zapamiętałam sprzedawane na ulicy lody składające się z
lodu (mam na myśli zamarzniętą wodę) i polewy, czyli syropu owocowego. Tym
razem nie spotkałam takich lodów ani razu, choć specjalnie się przyglądałam.
Być może jest to jeszcze jeden drobny przykład na delikatną poprawę życia
Kubańczyków. Nie muszą już oszukiwać swoich kubków smakowych, lody sprzedawane
na ulicach kubańskich miast wyglądają tak samo jak nasze. A czasem nawet
lepiej, w Hawanie widziałam ludzi jedzących mrożony kokosowy sorbet podawany w
połówce kokosa – prezentował się naprawdę dobrze.
plakat wiszący na ścianie cukierni informuje o zaletach lodów. Najciekawsze wydało mi się to, że poprawiają owulację (potwierdzone przez naukowców z USA) oraz, że nie tuczą :)
Na egzotycznej wyspie nie można oczywiście nie jeść owoców.
Każdego dnia na śniadanie dostawaliśmy sałatkę z papai, ananasa, gujawy i
banana oraz gęsty świeżo zmiksowany koktajl.
Pewnego razu w naszych szklankach pojawił się biały płyn, zupełnie, jakby
gospodyni pragnęła uraczyć nas na dzień dobry ciepłym mlekiem. Okazało się
jednak, że to sok z owoców rosnących koło naszego domu. Wyglądają one tak:
Przyznaję, że widziałam i próbowałam je pierwszy raz w życiu
i oczywiście nie wiedziałam jak się nazywają. Nasza gospodyni powiedziała, że to
anon, po powrocie do domu sprawdziłam, że po polsku to będzie „flaszowiec”. Chyba
wolę pozostać przy anonie…
Innym ciekawym owocem rosnącym na Kubie jest to:
Pytani o nazwę tej rośliny tubylcy, odpowiadali, że to „albaricoque”,
co tłumaczy się na polski „morela”. Jak jednak wyraźnie widać na zdjęciu,
morele to nie są. Najlepiej o tym owocu opowiedział mi przewodnik z parku
Humboldta.
- To jest taki owoc podobny do gruszki, tylko inaczej
wygląda i ma inny smak – wyjaśnił.
Jakby się nie nazywał, jedno jest pewne, owoc ten jest
soczysty i bardzo smaczny. I rzeczywiście trochę przypomina gruszkę (ale ma
inny smak J).
Jeśli zaś chodzi o desery bardziej skomplikowane, to
spotkałam takie:
Te ciastka kilku chłopców sprzedawało na leśnej dróżce. Zrobione
zostały z migdałów, których sporo rosło w tym lesie.
migdały, jeszcze na drzewie
Na wschodnim krańcu wyspy popularny jest też deser zwany „cucurucho”.
Siedemnaście razy pytałam o tę nazwę, bo nijak nie mogłam jej zapamiętać. W
końcu jednak zapisałam i teraz mogę Wam nawet dwa razy powtórzyć, że słodka masa
z kokosa, miodu i trzciny cukrowej, pakowana w liściowe tutki nazywa się
cucurucho i jest tradycyjną potrawą regionu Oriente.
tutkę należy rozwinąć i wyjadać łyżeczką słodką masę
Rejon ten to też jedyne miejsce na Kubie, gdzie rosną kakaowce.
Dlatego w tamtych stronach nie tylko jada się dużo czekolady, ale też zarówno
do śniadania, jak i potem, podawana jest gorąca czekolada. W mieście Baracoa
jest nawet „Casa de chocolate”, czyli dom czekolady.
czekolada z rumem w Casa de chocolate
Ale o tym napiszę więcej w
następnym odcinku, który w całości poświęcony będzie produkcji kakao.
to zdjęcie nie ma związku z jedzeniem, ale jakoś tak mi się spodobało...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz