sobota, 2 marca 2019

Krótka wizyta w Madrycie


Co prawda, nie zdążyłam jeszcze opisać mojego pobytu w Beninie – to co najbardziej fascynujące wciąż jeszcze układam w głowie – ale ponieważ nagle i zupełnie niespodziewanie znalazłam się w Madrycie, postanowiłam zrobić mały skok w bok i najpierw napisać krótko o Hiszpanii, a dopiero potem wrócić do Afryki.


Żeby znaleźć się w Madrycie, trzeba najpierw lecieć nad płaskim jak stół Mazowszem, potem pokonać zaśnieżone Alpy, 

ten najwiekszy wzgórek to Mont Blanc

następnie surowe Pireneje, a w końcu zadziwić się nieregularnością i nakrapianiem hiszpańskich pól.


Po wylądowaniu natomiast, zdejmując kolejną warstwę odzieży (bo przecież przezornie ubraliśmy się „na cebulkę”) należy zachwycić się pogodą – mało co potrafi zmarzniętemu Polakowi sprawić taką przyjemność, jak wypicie kawy przy stoliku stojącym na ulicy. W słońcu, z krótkim rękawem i widokiem na kwitnące drzewa.


Dlatego Madryt polubiłam od pierwszego wejrzenia. Co prawda nie miałam niestety czasu, by poznać to miasto dogłębnie, ale to co zobaczyłam w trakcie krótkiego pobytu, ugruntowało pierwsze wrażenie i rozbudziło apetyt na odbycie kolejnej wizyty.
A co takiego zobaczyłam?
Przede wszystkim ogród botaniczny, o którym opowiem oddzielnie. 


Ale też pałac królewski, 


Puerta del Sol,

niedźwiedź wspinający się na drzewo truskawkowe to symbol Madrytu i zrobienie mu zdjęcia bez wycieczki szkolnej jest praktycznie niemożliwe

 Plaza Mayor


 i katedrę, 

przed wejściem do katedry leży bezdomny Jezus

w której niezwykle rozbudowany jest kult Jana Pawła II. 

jest też pomnik, relikwie, specjalne modlitwy i tablice pamiątkowe, bowiem nasz papież konsekrował tę katedrę

Charakteryzuje się ciekawie usytuowanym na antresoli ołtarzem Matki Boskiej Almudena, patronki Madrytu


 oraz kryptami, w których chodzi się po grobach (bardzo współczesnych) hiszpańskich arystokratów i trzeba uważać, żeby nie potknąć się o doniczkę ani nie zdeptać żadnej wiązanki.


Odwiedziłam też przewspaniały dworzec Atocha. 

gdy czeka się na pociąg w dżungli, to chyba nawet opóźnienie 74-minutowe nie jest zbyt dotkliwe


No a przede wszystkim, pochodziłam trochę wąskimi oraz nieco szerszymi ulicami i popatrzyłam na madryckie życie. 




Takie jakby trochę mniej zabiegane niż warszawskie. Czy to przez kwitnące drzewa, słońce, czy przez zostawione głęboko na dnie plecaka rękawiczki i szalik? 

pan wygrywał na kieliszkach i szklankach melodię z "Titanica". Bardzo ładnie

Może urzekł mnie lekki uliczny nieporządek, a może miła uchu melodia języka hiszpańskiego, który brzmi jakby stale się czemuś dziwił i czymś zachwycał?

sklepów z akcesoriami do flamnco widziałam całkiem sporo



Nie wiadomo. Jedno jest pewne – polubiłam Madryt i postaram się jeszcze tam wrócić. Czego i Wam życzę.


życie jest podróżą... a może to podróż jest życiem?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz