niedziela, 24 lutego 2019

Paprykowe pola Beninu


Najpierw miałam minąć dom śpiewających kobiet, a potem na przełaj przez pole dojść do drogi.
- Drogą dojdziesz do rzeki i tam zaczniesz się zachwycać – powiedziała B.



Chciałam tak właśnie zrobić, ale okazało się, że wbrew instrukcji, zachwycać zaczęłam się znacznie wcześniej. Najpierw śpiewającymi kobietami. Było ich ze dwadzieścia, siedziały w kółku na podwórku i śpiewały. Głośno i ładnie. Całe popołudnie.
Potem poszłam przez pole chyba trochę za bardzo w prawo, więc zamiast po kilkudziesięciu metrach znaleźć się na drodze, zagłębiałam się coraz bardziej w papryczki chili. 


Krzaczki w Beninie nie wyrastają szczególnie wysoko, ale owocują obficie i musiałam iść ostrożnie, żeby nie rozdeptywać czerwonych strąków, które nie tylko wisiały na gałązkach, ale też leżały w bruzdach.


Pracujące w polu kobiety nie denerwowały się wcale, że wchodzę w szkodę, tylko pozdrawiały mnie grzecznie i z uśmiechem.
Chciałam je spytać, którędy do rzeki, ale nijak nie mogłam sobie przypomnieć stosownego słowa po francusku. Trzeba się bardziej przykładać do nauki języków obcych!
Na szczęście idąc „na czuja”, dotarłam w końcu do drogi. Szeroka, czerwona, otoczona trzcinami i palmami zachwyciła mnie niezmiernie. Szłam sobie w popołudniowym, już nie tak bardzo palącym słońcu, pachniało dojrzewającym zbożem – coś jak u nas na początku sierpnia – i było pięknie. Przede mną szedł chłopak z workiem na plecach, śpiewając głośno „Togo, ojczyzno moja!”. Albo coś w tym stylu, bo rozumiałam tylko słowo „Togo”.


Razem dotarliśmy do rzeki będącej granicą między Beninem a Togo. Trudno to miejsce nazwać punktem granicznym czy nawet przystanią, choć w sumie takie funkcje pełni. Ludzie żyjący w strefie przygranicznej często mieszkają w Togo a pracują w Beninie i codziennie przeprawiają się przez rzekę.

widok z Beninu na Togo

Kiedy ja dotarłam nad brzeg, akurat trwał rozładunek wielkich worów z kokosami. 

jeden z rozładowujących poprosił mnie o zrobienie zdjęcia

A kilka kobiet oraz mężczyzna z motocyklem czekali, aż łódka się opróżni i będą mogli popłynąć na drugą stronę.Trochę zdziwił mnie ten motocykl, bo łódka była raczej mała i nie bardzo wyobrażałam sobie załadowanie na nią pojazdu, ale oczywiście jak zwykle okazało się, że afrykańskie życie przerasta europejską wyobraźnię. 


Na łódce zmieścił się i motocykl i wszystkie panie z ich tobołkami. Znalazłoby się nawet miejsce dla mnie, ale – mimo zachęty ze strony pasażerów – postanowiłam zostać po stronie benińskiej (zwłaszcza, że paszportu przy sobie nie miałam).
Zrobiłam kilka zdjęć pływającym roślinnym wyspom hiacyntów wodnych 



i czerwoną pylistą drogą poszłam z powrotem.


Jeszcze tylko spotkanie z wioskowymi dziećmi, dla których miałam odblaskowe breloczki od fundacji Edu Afryka http://www.eduafryka.org/ (to tak zwany mądry prezent, nie służy tylko uciesze, ale może nawet uratować życie szkraba idącego po ciemku po nieoświetlonej drodze).


Jeszcze zdjęcie dość dziwnego meczetu



 i już szybko zapadający afrykański zmrok zagonił mnie do domu.

1 komentarz: