Najpierw miałam minąć dom śpiewających kobiet, a potem na
przełaj przez pole dojść do drogi.
- Drogą dojdziesz do rzeki i tam zaczniesz się zachwycać –
powiedziała B.
Chciałam tak właśnie zrobić, ale okazało się, że wbrew
instrukcji, zachwycać zaczęłam się znacznie wcześniej. Najpierw śpiewającymi
kobietami. Było ich ze dwadzieścia, siedziały w kółku na podwórku i śpiewały. Głośno
i ładnie. Całe popołudnie.
Potem poszłam przez pole chyba trochę za bardzo w prawo,
więc zamiast po kilkudziesięciu metrach znaleźć się na drodze, zagłębiałam się
coraz bardziej w papryczki chili.
Krzaczki w Beninie nie wyrastają szczególnie
wysoko, ale owocują obficie i musiałam iść ostrożnie, żeby nie rozdeptywać czerwonych
strąków, które nie tylko wisiały na gałązkach, ale też leżały w bruzdach.
Pracujące w polu kobiety nie denerwowały się wcale, że wchodzę
w szkodę, tylko pozdrawiały mnie grzecznie i z uśmiechem.
Chciałam je spytać, którędy do rzeki, ale nijak nie mogłam sobie
przypomnieć stosownego słowa po francusku. Trzeba się bardziej przykładać do
nauki języków obcych!
Na szczęście idąc „na czuja”, dotarłam w końcu do drogi. Szeroka,
czerwona, otoczona trzcinami i palmami zachwyciła mnie niezmiernie. Szłam sobie
w popołudniowym, już nie tak bardzo palącym słońcu, pachniało dojrzewającym zbożem – coś jak
u nas na początku sierpnia – i było pięknie. Przede mną szedł chłopak z workiem
na plecach, śpiewając głośno „Togo, ojczyzno moja!”. Albo coś w tym stylu, bo
rozumiałam tylko słowo „Togo”.
Razem dotarliśmy do rzeki będącej granicą między Beninem a Togo. Trudno to miejsce nazwać punktem granicznym czy nawet przystanią, choć w
sumie takie funkcje pełni. Ludzie żyjący w strefie przygranicznej często
mieszkają w Togo a pracują w Beninie i codziennie przeprawiają się przez rzekę.
widok z Beninu na Togo
Kiedy ja dotarłam nad brzeg, akurat trwał rozładunek wielkich
worów z kokosami.
jeden z rozładowujących poprosił mnie o zrobienie zdjęcia
A kilka kobiet oraz mężczyzna z motocyklem czekali, aż łódka się opróżni
i będą mogli popłynąć na drugą stronę.Trochę zdziwił mnie ten motocykl, bo łódka była raczej mała
i nie bardzo wyobrażałam sobie załadowanie na nią pojazdu, ale oczywiście jak
zwykle okazało się, że afrykańskie życie przerasta europejską wyobraźnię.
Na łódce
zmieścił się i motocykl i wszystkie panie z ich tobołkami. Znalazłoby się nawet
miejsce dla mnie, ale – mimo zachęty ze strony pasażerów – postanowiłam zostać
po stronie benińskiej (zwłaszcza, że paszportu przy sobie nie miałam).
Zrobiłam kilka zdjęć pływającym roślinnym wyspom hiacyntów
wodnych
i czerwoną pylistą drogą poszłam z powrotem.
Jeszcze tylko spotkanie z wioskowymi dziećmi, dla których
miałam odblaskowe breloczki od fundacji Edu Afryka http://www.eduafryka.org/ (to
tak zwany mądry prezent, nie służy tylko uciesze, ale może nawet uratować życie
szkraba idącego po ciemku po nieoświetlonej drodze).
Jeszcze zdjęcie dość dziwnego meczetu
i już szybko
zapadający afrykański zmrok zagonił mnie do domu.
Rany, ile ten dzieciak ma na głowie!
OdpowiedzUsuń