sobota, 16 marca 2019

Na pogrzebie w Togo



Po krótkiej dygresji madryckiej, dziś wracamy do Afryki Zachodniej. Dużo czasu zajęło mi zebranie się do zdania relacji z jednej z najwspanialszych uroczystości, w jakich miałam okazję brać udział. Mam zbyt małą wiedzę o vodun i o tradycjach togijskich, by móc opisać, co tak naprawdę widziałam. Ponieważ jednak nie zanosi się, bym miała w najbliższym czasie zmądrzeć, postanowiłam po prostu pokazać Wam po kolei, co działo się przez cały dzień 2 lutego 2019 roku w wiosce Seko w południowym Togo.


Jeszcze przed wyjazdem z Warszawy zostałam zaproszona na pogrzeb pewnej starszej pani, a ponieważ miałam już nieco wiedzy o zachodnioafrykańskich pogrzebach, z chęcią przyjęłam zaproszenie. Rozważałam nawet zabranie ze sobą czarnej sukienki. Okazało się, że dobrze że tego nie zrobiłam, bo po pierwsze na togijskim pogrzebie nie obowiązuje czerń, a po drugie dostąpiłam zaszczytu zaliczenia mnie do grona bliskiej rodziny, co oznaczało, że mam się ubrać w strój uszyty z konkretnego materiału.

tak się szyła moja tunika

Żeby dostać się do Seko, trzeba najpierw przepłynąć rzekę graniczną między Beninem a Togo. Rzeka nie jest szczególnie szeroka, więc podróż zajęła nam tylko kila minut.

my wysiedliśmy z łódki po togijskiej stronie, a inni ludzie rozpoczęli przeprawę do Beninu

Seko podobało mi się od pierwszego wejrzenia, bo idealnie pasuje do wyobrażenia o afrykańskiej wiosce.  Wszystko było takie jak powinno – wąskie uliczki, plac targowy, centralnie usytuowane wielkie drzewo, 


brązy, beże i spalona słońcem ziemia. 

był też kamien pamiątkowy, pokazujący, że mamy do czynienia z wiekową miejscowością

Do pełni obrazu brakowało tylko sennej atmosfery. No ale przecież zaczynało się wielkie święto, w którym udział brali nie tylko wszyscy mieszkańcy, ale też wiele przyjezdnych osób, w tym delegacja z dalekiej i egzotycznej Polski.

wszystko gotowe do świętowania

u nas pogrzeby starszych osób są raczej mało tłumne, na uroczystość do Seko przybyły setki osób

Trochę trudno było się zorientować w programie imprezy, działo się tak dużo i w tylu miejscach, że początkowo odczuwałam lekkie skołowacenie. Szybko doszłam jednak do wniosku, że należy po prostu poddać się losowi, bo dokąd bym nie poszła, to i tak doświadczę czegoś ciekawego i wyjątkowego. Świętowano przecież w każdym gospodarstwie, na wszystkich placach i ulicach. Tak więc popatrzywszy trochę na wstępne, jeszcze dość skromne tańce, 


udałam się z wizytą kondolencyjną do siostry zmarłej, która przyjmowała wyrazy współczucia na podwórku jej domu.


Potem wraz z konduktem potańczyłam za trumną na cmentarz, 

sześciu młodych i silnych mężczyzn tańczyło z trumną przez całą drogę z kościoła na cmentarz


tu oprócz akrobatycznej ewolucji z trumną widać kilka osob w strojach z tego samego materiału, w którym występowałam i ja

roztańczonemu konduktowi towarzyszył profesjonalny zespół muzyczny


w calej wiosce porozwieszano plakaty z wizerunkiem zmarłej pani


ludzi było naprawdę dużo

gdzie na jakieś 10 minut pogrzeb stał się zwykłą katolicką uroczystością. Modlitwa i złożenie do grobu to jedyne chwile, które przypominały pogrzeby, w jakich dane mi było uczestniczyć w Polsce. 

cmentarz


Cała reszta – a spędziłam  w Seko  wiele godzin, od dziesiątej rano do prawie siódmej wieczorem – była zupełnie odmienna.  I moim zdaniem lepsza. Pani miała dobre życie, które trwało 91 lat. I naprawdę wspaniałe pożegnanie.
Pochowanie zmarłej nie oznaczało wcale końca uroczystości. Po krótkiej przerwie obiadowej na nowo rozpoczęły się tańce. 

stypa odbywała się w wielu miejscach jednocześnie, nas zaproszono do lokalnej gospody 

Tym razem bardziej zorganizowane i na większą skalę.




oprócz tańców zbiorowych były też występy solowe z różnymi akcesoriami

A potem nastąpiła najbardziej dla mnie tajemnicza część święta – na ulicy pojawiły się Zangbeto. Nie jest łatwo wytłumaczyć, czym jest Zangbeto. No bo co to znaczy, że jest to strażnik nocy? I że ma magiczną moc? 

w Seko Zangbeto jest kilka, pokazują się ludziom tylko przy specjalnych okazjach (to mniejsze z prawej strony potem urosło)

W ceremonii, którą widziałam, brało udział kilka Zangbeto, główny czarownik wioski oraz jego pomocnicy, którzy przyprowadzali i odprowadzali te wielkie stogi siana. Zangbeto słuchały się ich, chodziły i wirowały zgodnie z instrukcjami wydawanymi przez swoich opiekunów.

pomocnik czarownika z kijkiem, którym popędzał Zangbeto

 Jednocześnie działo się wiele rzeczy: czarownik wykonywał różne magiczne czynności, na przykład rozsypywał żółty proszek 


i pryskał sodabi (lokalny trunek wysokoprocentowy), 

przed tą częścią uroczystości odwiedziłam dom czarownika i miałam okazję spróbować mocy trunku nalewanego z czarnej butelki

jedna kobieta polewała Zangbeto i nas wodą kolońską,


 a publiczność spontanicznie wychodziła na środek i wykonywała krótkie układy taneczne. 

widoczny z tyłu z lewej strony zespół bębniarzy grał niezmordowanie przez bite trzy godziny

A ja siedziałam, patrzyłam, patrzyłam, patrzyłam i w ogóle nie wiedziałam na co tak naprawdę patrzę. Pewne było tylko, że to coś bardzo ważnego i niezwykłego. 

vodun łączy wyznawców różnych religii

Oczywiście, jako nowoczesna Europejka myślałam sobie – ha ha, ciekawe co by było, gdybym podniosła ten stóg siana i ujawniła, że w środku siedzi człowiek? Porzuciłam głupie myśli w chwili, gdy pomocnicy czarownika zrobili dokładnie to co chciałam – podnieśli Zangbeto i położyli na boku, pokazując, że w środku jest zupełnie puste. 


Potem zaprezentowano wnętrza wszystkich innych strażników nocy. 

z tego Zangbeto wyskoczyła mały kajman

Jak się okazało, pod kolorowymi stożkami kryły się różne rzeczy – stolik z jakimiś przedmiotami, kupka liści, a nawet mały kajman, który natychmiast zaczął biec w naszym kierunku.

czarownik złapał uciekającego kajmana i pokazuje go publiczności, a Zangbeto prezentuje swoje puste wnętrze



inne Zangbeto zostawiło swoje wnętrzności i odeszło

W żadnym jednak nie było ani człowieka, ani miejsca, w którym mógłby się schować. Jakim zatem cudem Zangbeto chodzą i wirują? 

wirują z taką siłą, że aż się zimno robi od wytwarzanego przez nie wiatru

To jedna z tajemnic, które sprawiają, że choć w Afryce Zachodniej nie ma ani Luwru, ani Taj Mahalu, to nigdy się tu nie nudzę.

na codzień Zangbeto mieszkają w tym garażu


1 komentarz: