Po krótkiej dygresji madryckiej, dziś wracamy do Afryki Zachodniej. Dużo czasu zajęło mi zebranie się do zdania relacji z jednej
z najwspanialszych uroczystości, w jakich miałam okazję brać udział. Mam zbyt
małą wiedzę o vodun i o tradycjach togijskich, by móc opisać, co tak naprawdę
widziałam. Ponieważ jednak nie zanosi się, bym miała w najbliższym czasie
zmądrzeć, postanowiłam po prostu pokazać Wam po kolei, co działo się przez cały
dzień 2 lutego 2019 roku w wiosce Seko w południowym Togo.
Jeszcze przed wyjazdem z Warszawy zostałam zaproszona na
pogrzeb pewnej starszej pani, a ponieważ miałam już nieco wiedzy o
zachodnioafrykańskich pogrzebach, z chęcią przyjęłam zaproszenie. Rozważałam
nawet zabranie ze sobą czarnej sukienki. Okazało się, że dobrze że tego nie
zrobiłam, bo po pierwsze na togijskim pogrzebie nie obowiązuje czerń, a po
drugie dostąpiłam zaszczytu zaliczenia mnie do grona bliskiej rodziny, co
oznaczało, że mam się ubrać w strój uszyty z konkretnego materiału.
tak się szyła moja tunika
Żeby dostać się do Seko, trzeba najpierw przepłynąć rzekę
graniczną między Beninem a Togo. Rzeka nie jest szczególnie szeroka, więc
podróż zajęła nam tylko kila minut.
my wysiedliśmy z łódki po togijskiej stronie, a inni ludzie rozpoczęli przeprawę do Beninu
Seko podobało mi się od pierwszego wejrzenia, bo idealnie
pasuje do wyobrażenia o afrykańskiej wiosce. Wszystko było takie jak powinno – wąskie uliczki,
plac targowy, centralnie usytuowane wielkie drzewo,
brązy, beże i spalona
słońcem ziemia.
był też kamien pamiątkowy, pokazujący, że mamy do czynienia z wiekową miejscowością
Do pełni obrazu brakowało tylko sennej atmosfery. No ale
przecież zaczynało się wielkie święto, w którym udział brali nie tylko wszyscy
mieszkańcy, ale też wiele przyjezdnych osób, w tym delegacja z dalekiej i
egzotycznej Polski.
wszystko gotowe do świętowania
u nas pogrzeby starszych osób są raczej mało tłumne, na uroczystość do Seko przybyły setki osób
Trochę trudno było się zorientować w programie imprezy, działo
się tak dużo i w tylu miejscach, że początkowo odczuwałam lekkie skołowacenie. Szybko
doszłam jednak do wniosku, że należy po prostu poddać się losowi, bo dokąd bym nie
poszła, to i tak doświadczę czegoś ciekawego i wyjątkowego. Świętowano przecież w każdym gospodarstwie,
na wszystkich placach i ulicach. Tak więc popatrzywszy trochę na wstępne,
jeszcze dość skromne tańce,
udałam się z wizytą kondolencyjną do siostry
zmarłej, która przyjmowała wyrazy współczucia na podwórku jej domu.
Potem wraz z konduktem potańczyłam za trumną na cmentarz,
sześciu młodych i silnych mężczyzn tańczyło z trumną przez całą drogę z kościoła na cmentarz
tu oprócz akrobatycznej ewolucji z trumną widać kilka osob w strojach z tego samego materiału, w którym występowałam i ja
roztańczonemu konduktowi towarzyszył profesjonalny zespół muzyczny
w calej wiosce porozwieszano plakaty z wizerunkiem zmarłej pani
ludzi było naprawdę dużo
gdzie na jakieś 10 minut pogrzeb stał się zwykłą katolicką uroczystością. Modlitwa
i złożenie do grobu to jedyne chwile, które przypominały pogrzeby, w jakich
dane mi było uczestniczyć w Polsce.
cmentarz
Cała reszta – a spędziłam w Seko wiele godzin, od dziesiątej rano do prawie
siódmej wieczorem – była zupełnie odmienna.
I moim zdaniem lepsza. Pani miała dobre życie, które trwało 91 lat. I naprawdę wspaniałe pożegnanie.
Pochowanie zmarłej nie oznaczało wcale końca uroczystości.
Po krótkiej przerwie obiadowej na nowo rozpoczęły się tańce.
stypa odbywała się w wielu miejscach jednocześnie, nas zaproszono do lokalnej gospody
Tym razem bardziej
zorganizowane i na większą skalę.
oprócz tańców zbiorowych były też występy solowe z różnymi akcesoriami
A potem nastąpiła najbardziej dla mnie tajemnicza część
święta – na ulicy pojawiły się Zangbeto. Nie jest łatwo wytłumaczyć, czym jest
Zangbeto. No bo co to znaczy, że jest to strażnik nocy? I że ma magiczną moc?
w Seko Zangbeto jest kilka, pokazują się ludziom tylko przy specjalnych okazjach (to mniejsze z prawej strony potem urosło)
W
ceremonii, którą widziałam, brało udział kilka Zangbeto, główny czarownik
wioski oraz jego pomocnicy, którzy przyprowadzali i odprowadzali te
wielkie stogi siana. Zangbeto słuchały się ich, chodziły i wirowały zgodnie z
instrukcjami wydawanymi przez swoich opiekunów.
pomocnik czarownika z kijkiem, którym popędzał Zangbeto
Jednocześnie działo się wiele rzeczy: czarownik wykonywał różne
magiczne czynności, na przykład rozsypywał żółty proszek
i pryskał sodabi (lokalny trunek
wysokoprocentowy),
przed tą częścią uroczystości odwiedziłam dom czarownika i miałam okazję spróbować mocy trunku nalewanego z czarnej butelki
jedna kobieta polewała Zangbeto i nas wodą kolońską,
a
publiczność spontanicznie wychodziła na środek i wykonywała krótkie układy
taneczne.
widoczny z tyłu z lewej strony zespół bębniarzy grał niezmordowanie przez bite trzy godziny
A ja siedziałam, patrzyłam, patrzyłam, patrzyłam i w ogóle nie
wiedziałam na co tak naprawdę patrzę. Pewne było tylko, że to coś bardzo
ważnego i niezwykłego.
vodun łączy wyznawców różnych religii
Oczywiście, jako nowoczesna Europejka myślałam sobie –
ha ha, ciekawe co by było, gdybym podniosła ten stóg siana i ujawniła, że w
środku siedzi człowiek? Porzuciłam głupie myśli w chwili, gdy pomocnicy
czarownika zrobili dokładnie to co chciałam – podnieśli Zangbeto i położyli na
boku, pokazując, że w środku jest zupełnie puste.
Potem zaprezentowano wnętrza wszystkich
innych strażników nocy.
z tego Zangbeto wyskoczyła mały kajman
Jak się okazało, pod kolorowymi stożkami kryły się różne rzeczy – stolik z jakimiś przedmiotami, kupka liści, a nawet mały kajman, który natychmiast zaczął biec w naszym kierunku.
czarownik złapał uciekającego kajmana i pokazuje go publiczności, a Zangbeto prezentuje swoje puste wnętrze
inne Zangbeto zostawiło swoje wnętrzności i odeszło
W żadnym jednak nie było ani człowieka,
ani miejsca, w którym mógłby się schować. Jakim zatem cudem Zangbeto chodzą i
wirują?
wirują z taką siłą, że aż się zimno robi od wytwarzanego przez nie wiatru
To jedna z tajemnic, które sprawiają, że choć w Afryce Zachodniej nie
ma ani Luwru, ani Taj Mahalu, to nigdy się tu nie nudzę.
na codzień Zangbeto mieszkają w tym garażu
Niesamowite to wszystko.
OdpowiedzUsuń