czwartek, 12 grudnia 2024

Obiady czwartkowe

 Singapur ma nie tylko zróżnicowaną ofertę mieszkaniową, ale także gastronomiczną. Pewnie, jakby się uprzeć, dałoby się tam zjeść nawet schabowego, ale ja oczywiście nie szukałam tego typu dań. Interesowało mnie przede wszystkim to co nowe, niezwykłe i dziwne.

pierwszym daniem, które zjadłam w Singapurze, była zupa

Śniadania jadłam albo w Little India, 


albo w wegetariańskiej knajpce, do której niewątpliwych zalet należało to, że można było palcem pokazać, co się chce. 


Pan nakładał wszystkiego po trochu, a potem uruchamiał wagę w oku i ręce i mówił, ile należy zapłacić. Sporo było tam wegańskich imitacji mięsa i ryb 

udawane anchovies


a całkiem niedaleko było miejsce, w którym...

... mięso udawało słodkie przekąski

– z reguły nie wiedziałam, co tak naprawdę jem, ale większość była smaczna.



Po śniadaniu pora na kawę i ciastko. No może w Singapurze to raczej deser. Albo dziwne, nieco słodkie danie. Może to być na przykład Peach Gum Snow Swallow lub Bubur Cha-Cha. 


Obydwa desery mają w sobie różne żelki i kawałki owoców, z tym, że jedne pływają w czymś przypominającym jogurt, a drugie w herbacie. Jeśli wolicie coś o mniej płynnej konsystencji (przed galaretowatą nie ma ucieczki), to proponuję galaretkę z kwiatami japońskiej wiśni polaną śliwkowym winegretem. 


A jeżeli nie macie czasu na delektowanie się słodyczami w kawiarni, możecie po prostu kupić sobie w spożywczaku kawałek kolorowego ciasta.

ciasto pakowane

i na wagę

W porze obiadowej dobrze jest wybrać się do Food Courtu, czyli miejsca, gdzie zgromadzonych jest wiele punktów gastronomicznych. 

food court osiedlowy

Każdy znajdzie tam coś dla siebie. Ja jadłam na przykład takie danie własnej kompozycji. 

szczypcami układa się w misce wszystko, na co ma się ochotę



danie po dokonaniu wyboru

i po obróbce cieplnej

W bardziej zwyczajnych restauracjach udało mi się natomiast spróbować tofu w sosie karmelowym,


 warzywnej mieszanki z lotosem, 

lotos na tym talerzu w prawym górnym rogu

ziemniaczanych nitek, 


indonezyjskich satayów z udawanego kurczaka 


i kilku rodzajów chińskich pierożków.


A do wieczornego piwa 


jadłam bardzo dobrą potrawkę z orzeszków ziemnych. Po prostu pycha!


Jeśli po tym wszystkim macie wciąż niedosyt dziwnych smaków, to proponuję jeszcze w charakterze podwieczorku zafundować sobie duriana. Wyobraźcie sobie, okazało się, że nigdy jeszcze nie jadłam tego słynnego owocu! Kupowałam rozmaite cukierki i chipsy o smaku durianowym, ale samego nie próbowałam. Do teraz. W Singapurze spożywa się go w specjalnych restauracjach (czy może jadłodajniach), w których nie ma nic innego. 


Klient kupuje tackę z kilkoma cząstkami duriana (ku mojemu zdumieniu jest bardzo duże zróżnicowanie jakościowe – kawałek takiej samej wielkości może kosztować od 5 do 38 dolarów),


 siada przy stoliku, zakłada rękawiczki i w oparach smrodu delektuje się durianowym miąższem. 

na każdym stoliku są chusteczki i rękawiczki

O tym, że owoc ten ma bardzo intensywny i nie najpiękniejszy zapach, wiedzą wszyscy. Z tego powodu w Singapurze nie wolno wnosić duriana do środków transportu publicznego. 


Ale jakoś mało się mówi o konsystencji tego owocu. A okazało się, że dla mnie to właśnie stało się elementem blokującym. Na smród byłam nastawiona, po kilku minutach przebywania w towarzystwie wielu durianów, jakoś się przyzwyczaiłam. Ale totalna mazia rozmazująca się na zębach i podniebieniu wywołała u mnie odruch wymiotny. Przemogłam się i zjadłam mały kawałek, ale stanowczo durianem żywić się nie zamierzam.

Dobrze, że w Singapurze można mieć zawsze pod ręką jakąś niebanalną przekąskę, która zagłuszy niemiłe wspomnienia 

Mam nadzieję, że teraz już jesteście usatysfakcjonowani i należycie doceniacie kuchnię Singapuru.

1 komentarz:

  1. Na mnie ten kulinarny Singapur robi wrażenie takie sobie😉, więc bardziej doceniam walory kuchni europejskich! 😋
    Dobrych smaków na wszystkich kolejnych wyprawach!

    OdpowiedzUsuń