Poprzednim razem dotarliśmy do Grandas de Salime, dziś idziemy dalej.
Największym miastem na trasie jest Lugo.
Wagi dodaje mu fakt, że leży równe sto kilometrów od Santiago de Compostela,
co dla niektórych oznacza, że już jesteśmy blisko, dla innych zaś jest początkiem drogi (kto przeszedł sto kilometrów, ma prawo do otrzymania specjalnego certyfikatu poświadczającego odbycie pielgrzymki). Ale i bez tego Lugo jest warte wizyty.
Największą atrakcją są mury miejskie wybudowane przez Rzymian w III w. n.e.
Można je podziwiać z poziomu ziemi albo wdrapać się na górę i przechadzać się po ich górnej linii.
wejście na mury |
Mój spacer był dość krótki, bo zanim doczekałam się względnie dobrej pogody, był już wieczór.
Wcześniej prawie cały czas padało, więc wybrałam bardziej zadaszone atrakcje i poszłam do katedry. Wybudowano ją w XIII w., wzorując się na katedrze w Santiago.
Obejrzeć w niej można między innymi Madonnę z Wielkimi Oczami
nic nie poradzę, to jest Madonna z Wielkimi Oczami |
oraz rozmaite skarby sztuki sakralnej, bowiem przy katedrę działa też muzeum.
Gdy do celu zostało mniej niż sto kilometrów, oglądanie słupków
pokazujących coraz mniejsze liczby wydaje się o wiele ciekawsze niż zwiedzanie
miast, więc może dobrze się składa, że na tym odcinku nie ma ich zbyt wiele.
Około pięćdziesiąt kilometrów od Santiago leży Melide,
w którym Camino Primitivo łączy się z Camino Francés. To dość ważne, bo ta druga trasa jest o wiele bardziej popularna i ostatnie dwa dni idzie się w tłoku.
Jest wygodniej, mniej więcej co dwa kilometry można sobie odpocząć w barze lub restauracji,
w tej wiosce są nawet dwa bary |
ale robi się dużo mniej przyjemnie.
wszystko nastawione jest na peregrinos - tu masażysta reklamuje się, pisząc: moje ręce pomogą ci dotrzeć do Santiago |
tu można zdobyć pieczątkę, która zostanie na całe życie |
Ludzi jest tak dużo, że w pewnym momencie przestają nawet mówić sobie Buen Camino! Macie pojęcie?! Sto kilometrów wcześniej byłoby to nie do pomyślenia. Pojawiają się też zorganizowane grupy, w tym wycieczki szkolne, które oczywiście są głośne i nie poprawiają komfortu wędrówki.
No, ale to tylko pięćdziesiąt kilometrów. Przechodzi się je prawie biegiem, mając przed oczami (na razie tylko oczami wyobraźni) wieże katedry w Santiago.
Aż w końcu jest!
pierwsze ukazanie się Santiago |
Najpierw przedmieścia, potem współczesna część miasta,
a potem oczom wędrowca ukazuje się CEL.
jest! |
Plac przed katedrą jest niewątpliwie jednym z najradośniejszych miejsc świata. Stoją na nim, siedzą i leżą ludzie szczęśliwi.
Będąc w Santiago, nawet jeśli przyjechało się samochodem, trzeba się tam koniecznie wybrać. W dzisiejszym świecie takie nagromadzenie szczęścia to rzadki widok.
namacalne potwierdzenie, że jest się z czego cieszyć. Certyfikaty są dwa, po hiszpańsku i po łacinie |
A potem można pójść zwiedzić katedrę, w której znajduje się grób św. Jakuba, czyli pierwotny powód całego zamieszania. Trumienka ze szczątkami świętego jest dość niepozorna.
świętemu składane są rozmaite ofiary |
O wiele bardziej imponujące jest botafumeiro, czyli gigantyczna kadzielnica, której do wprawienia w ruch potrzeba ośmiu mężczyzn. Niestety nie pokażę jej Wam, bo akurat, gdy ja dotarłam do Santiago, kadzielnica pojechała do renowacji.
Pospacerowałam za to trochę po uliczkach starego Santiago,
obejrzałam kilka pomników,
odwiedziłam park
i spojrzałam na katedrę z oddali.
A potem pożegnałam się z kijkiem, który dzielnie służył mi przez całą drogę i wsiadłam do pociągu jadącego do Madrytu.
Adiós! (a może hasta luego, kto wie…)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz