Nie jest łatwo odpowiedzieć na pytanie, czy byłam w Iraku. Wikipedia twierdzi, że Kurdystan jest federalnym podmiotem Iraku, więc pewnie oficjalnie można przyjąć, że skoro odwiedziłam Sulajmaniję czy Irbil, to byłam.
Jednak Kurdowie mieliby pewnie odmienne zdanie, a że to wspaniali ludzie i mam same miłe wspomnienia z wizyty w ich kraju-niekraju, więc przyjmuję, że nie byłam w Iraku, tylko w Kurdystnie.
Ponieważ jednak takie państwo nie figuruje na liście, według której postępuje mój projekt, to pozwolę sobie w tym odcinku wstawić kilka zdjęć z tego regionu.
Pamiętam, że byłam karmiona tam obficie i nawet w zupełnie nieznanych mi lokalach gastronomicznych z trudem udawało się wcisnąć zapłatę za posiłek. A z targu w Sulajmaniji przywiozłam najpyszniejszy na świecie sos/syrop/melasę z granatów.
Wszystkie te miłe wspomnienia mówiły mi, że dania irackiego nie mogę po prostu odfajkować. Że musi być wyjątkowe. Udało mi się spełnić ten warunek dzięki książce „Dzień miodu” (od arabskiego przysłowia – „Dzień miodu, dzień cebuli”, czyli coś jak nasze „Raz na wozie, raz pod wozem”). Napisała ją amerykańska dziennikarka, która ze swoim jordańskim mężem mieszkała i pracowała w Bagdadzie. Uznałam, że to wystarczające rekomendacje. Zwłaszcza, że spodobał mi się przepis na potrawkę z bakłażana, w której wykorzystuje się iracką mieszankę 12 przypraw, w tym płatków suszonej róży.
Bardzo lubię kuchenną magię – wyciąganie woreczków, pudełeczek i słoiczków, odmierzanie kolorowych i pachnących przypraw, podgrzewanie, mieszanie….
Rzadko zdarza się, by do potrawy potrzeba było więcej niż pięć rodzajów ziół i przypraw. Dlatego te dwanaście, które umożliwiło mi zabawę w kuchenną alchemiczkę, ucieszyło mnie niepomiernie.
Kiedy już wszystko podprażyłam, wymieszałam i utłukłam, zajęłam się potrawką z bakłażana. Zgromadziłam: bakłażana, ziemniaki, cebulę, paprykę, pomidory, czosnek i koncentrat pomidorowy.
Bakłażana pokroiłam na plastry i namoczyłam w osolonej wodzie.
Następnie pokroiłam pozostałe warzywa i usmażyłam je – każde oddzielnie, ale na tej samej patelni – ziemniaki i bakłażan (odsączony i osuszony) po 2 minuty, cebulę i paprykę po minucie i jednego pomidora przez piętnaście sekund.
Potem uzupełniłam olej na patelni i wrzuciłam czosnek oraz
koncentrat pomidorowy z dodatkiem wody, soli, cukru i mieszanki przypraw.
Wreszcie w naczyniu żaroodpornym ułożyłam najpierw plasterki surowego pomidora, a potem pozostałe warzywa.
Całość polałam sosem pomidorowym, pilnując, żeby dotarł we wszystkie zakamarki. Naczynie postawiłam na ogniu, a gdy sos zabulgotał, przeniosłam danie do piekarnika.
Piekło się godzinę, a potem – zgodnie z instrukcją – odpoczywało pół godziny, zanim było gotowe do spożycia.
Bardzo mi się to danie spodobało. Nie dość, że smakowało, to jeszcze jego przyrządzanie było frajdą.
No i skłoniło mnie do przejrzenia zdjęć z irackiego Kurdystanu. A to w czasach pandemicznych jedyne lekarstwo na straszliwą tęsknotę za światem.
A następnym razem będzie kolejny kulinarny gigant – Iran. Zapraszam!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz