W pierwszą w życiu pozaeuropejską podróż wybrałam się do Indii. Pchało mnie do świata okrutnie i nie mogłam się doczekać tej wyprawy. Chciałam, żeby było egzotycznie, zaskakująco i zupełnie inaczej niż w domu.
Indie w stu procentach spełniły pokładane w nich nadzieje. Od razu po wyjściu z samolotu, jeszcze w rękawie, poczułam woń kadzidełek i zobaczyłam kolorową figurkę boga-słonia.
Uznałam, że to dobry znak i śmiało wkroczyłam na indyjską ziemię. Pamiętam pierwsze minuty, otwierające się coraz szerzej oczy i usta, które nie chciały mi się zamknąć ze zdumienia i zachwytu.
Mniej więcej przez tydzień patrzyłam na Indie jak we śnie, nie
wierząc w to, że naprawdę tam jestem. Potem się nieco przyzwyczaiłam, ale
miłość do najbardziej egzotycznego kraju świata pozostała we mnie do dziś.
Uwielbiam wszystko, co indyjskie – kolory, zapachy, dźwięki i smaki.
Dziś oczywiście właśnie smakami się zajmiemy. Wybrać jedno
danie z przebogatej kuchni indyjskiej, łatwo nie jest. Przeglądałam więc
wszystkie stojące na mojej kuchennej półce książki, czytałam o ziarnach
kolendry, strąkach kardamonu, przeróżnych masalach i innych cudach i robiłam
się coraz bardziej głodna. To uratowało mnie od pomieszania zmysłów, bo
burczący brzuch domagał się konkretów.
Zdecydowałam więc w końcu, że potrawą indyjską będzie
sambar, czyli pochodzący z południa dal, który jest jednym z najulubieńszych
dań tej oto gwiazdy Bollywood:
Do przyrządzenia potrawy goszczącej według Amrity Arory codziennie na stołach południowych Hindusów potrzeba: czerwonej soczewicy, bakłażana, cebuli, ziemniaka, pomidora oraz oczywiście mnóstwa przypraw.
Dobrze byłoby jeszcze mieć drumstick (internet twierdzi, że po naszemu to moringa olejodajna), ale gwiazda przyznaje, że to lokalne warzywo i trudno je będzie kupić poza południowymi Indiami, więc można je pominąć.
Jeśli chodzi o przyprawy, to przede wszystkim trzeba zrobić sambar masalę, czyli mieszankę charakterystyczną dla tej potrawy.
Robi się ją z nasion kolendry, kminu, suszonej chili, wiórków kokosowych i kozieradki. Wszystko to należy podgrzewać razem na suchej patelni, do momentu aż zaczną się uwalniać aromaty, a potem odstawić do ostygnięcia.
Następnie można przygotować pozostałe przyprawy, czyli:
kurkumę, liście curry, ziarna gorczycy, suszoną chili oraz pastę tamaryndową i
olej kokosowy.
Gdy mamy już te wszystkie skarby, możemy brać się do roboty. Najpierw zalewamy soczewicę wodą i gotujemy z dodatkiem kurkumy i soli. Gdy woda zawrze, dorzucamy ziemniaki, chili i cebulę.
Po 20 minutach wolnego pyrkotania na ogniu, wrzucamy do garnka pomidora i bakłażana i znów gotujemy 20 minut.
A potem to już z górki. Do garnka ze wszystkim dokładamy masalę i pastę tamaryndową, a na osobnej patelni rozgrzewamy olej kokosowy i podsmażamy na nim liście curry, chili i gorczycę.
Po 2 czy 3 minutach zawartość patelni przekładamy do garnka z sambarem i wszystko razem gotujemy jeszcze 10 minut.
Sambar można podawać z ryżem albo dosą, czyli południowoindyjskim naleśnikiem.
Ja jednak zjadłam go ze zwykłym chlebowym plackiem i też byłam bardzo zadowolona.
I z tego, że miałam smaczny obiad i z tego, że cały dom wypełnił się wspaniałymi zapachami, które nie zważając na zamknięte granice, przeniosły mnie wprost do gwarnych, chaotycznych i jedynych w swoim rodzaju Indii.
Następnym razem też będzie wspomnieniowo – zapraszam na spotkanie
z kuchnią Indonezji!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz