W zeszłym tygodniu pisałam o chińskich śniadaniach, więc
właściwie dziś powinny być obiady. Ponieważ jednak będąc w Pekinie, obiady
jadałam wieczorami, opowiem Wam najpierw o przekąskach, które stanowiły moje
wyżywienie w ciągu dnia.
Na wstępie muszę zaznaczyć, że chińskie przekąski są dziwne.
kurze łapki w czterech sosach do wyboru. Według niektórych prawdziwy rarytas.
Czasami to dobrze, ale czasami raczej nie. Takie na przykład skorpiony nabite
żywcem na patyki, nie podobały mi się. I nie podjęłam próby ich zjedzenia.
bardziej niż zjeść, miałam ochotę je uwolnić. Ale nie zrobiłam ani jednego, ani drugiego
Grube mięsiste larwy, próbujące wydostać się z kokonów w dziale rybnym pewnego
supermarketu też niezbyt przypadły mi do gustu.
tu jeszcze żywe, przynajmniej niektore. Na ulicznym straganie byly sprzedawane na patyku, chyba pieczone
Ale już szaszłyki z owoców
morza, psich grzybów i innych kulek surimi wydały mi się zachęcające. Tylko
okropnie trudno było się zdecydować, co wybrać, a niestety patyków mieszanych
nie było.
Przyjemną przekąską są też płaty mięsa na słodko, ale wiem,
że tu mój gust odbiega raczej od średniej słowiańskiej.
Po naszemu słodkie są
desery, a mięso powinno być raczej słone. Ja jednak lubię przewrotne połączenia
smakowe. Pewnie też dlatego dobrze wspominam maślane bułki przełożone
budyniowym kremem, otoczone panierką z nie wiem czego i posypane słonymi
kawałkami wodorostów.
Nie mam pewności czy była to przekąska słona czy może
deser, ale w sumie, co za różnica? Zwłaszcza, że chińskie słodycze są
niezbyt słodkie. Ale o nich to już następnym razem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz