sobota, 19 listopada 2016

Miasto stołeczne Dakar

Dakar widziany z okna samolotu jest beżowy. 



Potem, już na ziemi okazuje się, że owszem, wiele jest w tym mieście szarawych domów, sporo żółtego pyłu, nieco podobieństwa do Hurghady czy innego nadmorskiego arabsko-afrykańskiego miasta, 


ale nie ma wątpliwości, że znajdujemy się w najprawdziwszej Czarnej Afryce. Choć według mnie jest to zdecydowanie Afryka kolorowa. Nawet jeśli nie świeci słońce (co się nawet dość często zdarza) i ocean nie lśni, to te wszystkie zielone palmowe pióropusze, kłęby kwiecia wylewające się z każdej najdrobniejszej szpary 


mniej więcej tam, gdzie różowe kwiaty zaczynają się mieszać z białymi jest wejście do naszego domu

i wielokolorowe wzorzyste stroje (zarówno damskie, jak i męskie) pozostają na długo w głowie przybysza z dalekiej bezbarwnej krainy.


No i sami widzicie, co się dzieje z tekstem, który zgodnie z planem, miał być rzetelnym turystycznym opisem stolicy Senegalu. Ja po prostu nie potrafię pisać o Afryce! O tym, że w Dakar leży w najzachodniejszej części Afryki Zachodniej, 


wydawało mi się, że to jest najbardziej wysunięty w ocean kawałek lądu

ale ponieważ tamten ląd jest raczej sztucznie usypany, a ten tu naturalny, więc ostatecznie komisja w składzie uznała, że to na tym zdjęciu widać najbardziej zachodni punkt kontynentu afrykańskiego

na takim kwadraciku rogiem przyczepionym do stałego lądu, a całą resztą wciśniętym w Ocean Atlantycki, który – ku mojemu zdziwieniu – jest tu dość leniwy. Owszem, obija się o skalisty brzeg, ale chyba tylko z poczucia przyzwoitości. Natomiast tam, gdzie jest piaszczysta plaża potrafi dopływać do niej tak spokojnie, że można stać godzinę w wodzie po łydki i nie zamoczyć sobie ud. 


W Ghanie coś takiego było absolutnie niemożliwe.  Taka oceaniczna łagodność ma oczywiście swoje zalety – można w Dakarze znaleźć miejsce do popływania, surfowania czy innej wodnej aktywności.
Jeśli uda się oderwać od zabaw wodnych i pojedzie trochę w głąb lądu, to zobaczy się inne oblicze Dakaru. 
Miasto jest przeogromne, zagarnia coraz więcej terenu i wyjeżdżając z niego, trudno stwierdzić, kiedy jest się już gdzie indziej. Nie byłam oczywiście we wszystkich dzielnicach, ale kawałek udało mi się zobaczyć.
Przede wszystkim jest więc centrum, z placem Niepodległości, który choć nieco przykurzony jest okazały i myślę, że niewiele mu trzeba, żeby stać dumnym wielkomiejskim placem.


Tuż obok znajduje się pałac prezydencki otoczony wspaniałymi ogrodami. 

warta przed pałacem

To znaczy, tak wyczytałam w przewodniku i zaparłam się, żeby te ogrody koniecznie odwiedzić.  Efektem obchodzenia wkoło otoczonej wysokim murem prezydenckiej rezydencji, było zdobycie wiedzy, że w muzułmańskim kraju najzimniejsze piwo można wypić w klubiku dziecięcym. Umęczone spacerem w palącym słońcu, bez większej nadziei zajrzałyśmy do kolorowego ogródka, pięknie położonego na nadoceanicznym klifie. Pracownicy klubiku szybciutko usadzili nas na fotelach pod palmą z widokiem na przestwór oceanu, podali miseczkę orzeszków (które w Senegalu smakują zupełnie inaczej niż w Polsce) 

afrykańskie orzeszki obowiązkowo pakowane są w butelki

i bardzo przyjemnie zimny bursztynowy płyn. A gdybyśmy chciały whisky czy rum, to też nie byłoby żadnego problemu. Tak więc wzbogaciłam się o kolejny argument przeciw stereotypom, ale piękna prezydenckich ogrodów nie poznałam. Wiem za to z całą pewnością, że są duże.

nie mam pewności czy w ogóle wolno robić pałacowi zdjęcia, więc mam tylko takie cyknięte ukradkiem

Od pałacu biegnie bardzo elegancka ulica, która właściwie mogłaby się spokojnie znajdować na dowolnym kontynencie. 


Przy ulicy tej stoi dakarska katedra katolicka.

wejścia do kościoła strzegą cztery senegalskie anioły

wewnątrz najbardziej spodobało mi się malowidło na kopule

 I tu kolejne zaskoczenie – niby trzeci świat, a proszę jaka nowoczesność, u nas nie widziałam czegoś takiego na żadnym kościele:

są trzy sposoby zapoznania się z historią katedry - zeskanowanie kodu, wysłanie sms lub wejście na podany adres internetowy

Niestety podana strona jest raczej dla osób znających francuski, ja w tym języku mogę (jak się mocno skupię) potargować się ze sprzedawcą, teksty o zabytkach Senegalu zdecydowanie mnie przerastają.  Dlatego nie będziemy się zagłębiać w historię kościoła tylko szybciutko przeskoczymy do innej części miasta. W dzielnicy Medina znajduje się najważniejszy meczet Dakaru.


 Sama dzielnica, wbrew nazwie, okazała się nie bardziej arabska niż reszta miasta, ale Wielki Meczet jest – jak się mawia u mnie na wsi – galanty. 


Zaprojektowany został przez marokańskich architektów i rzeczywiście jest w nim coś maghrebskiego. Meczet w Casablance wygląda może bardziej imponująco, ale podobieństwo jest.  

tu minaret meczetu dakarskiego

a tu, stanowiący inspirację dla architektów meczet w Casablance

Nie zawsze uda się zwiedzanie tego obiektu, wszystko zależy od tego, na kogo się trafi. Ten pan, który dokonywał ablucji przed wejściem, machnął do mnie, żebym zdjęła buty i weszła, 



inny, który zaraz się pojawił stanowczo mnie przepędził, a dwaj kolejni, akurat wychodzący z sali modlitw powiedzieli, że mogę zrobić zdjęcia, ale tylko z progu.


Zwiedzając miejsca religijne, nie mogłam pominąć świątyń handlu. Już ze dwa tygodnie przed wyjazdem zaczęłam informować A., że koniecznie musimy pójść na bazar i kupić duuużo tkanin. Będąc w Senegalu, przypominałam jej o tym codziennie, aż w końcu poszłyśmy. Po co mi te materiały, nie mam pojęcia. Czasu na szycie toreb nie mogę znaleźć od dłuższego czasu, a obrusów afrykańskich mam tyle, że mi się szafka nie domyka, ale na nałóg nie ma siły. I dzięki temu mogłam po powrocie podjąć rodzinę przy stole tak kolorowym, że każdy siadał przy nim z uśmiechem na twarzy. To takie afrykańskie czary. Żałowałam tylko, że nie mogłam kupić więcej. Zwłaszcza, że spotkany na ulicy człowiek zabrał nas do fabryki – kilkupiętrowego budynku, w którym sprzedawano materiały, ale też szyto na miejscu ubrania. Gdy stanęłam przed ścianą, przy której od podłogi do sufitu ułożone były wieże z bel materiałów, to aż jęknęłam. Po pierwsze z żalu, że nie dam rady tego wszystkiego obejrzeć, dotknąć, że o kupieniu nie wspomnę. A po drugie dlatego, że choć sprzedawca zapewnił mnie, że bez problemu wyciągnie dowolnie wskazaną belę, to jednak było mi okropnie głupio kazać mu wydobywać coś przyciśniętego pięćdziesięcioma innymi belami. A afrykańskie wzory mają to do siebie, że są wieloelementowe – to że widzę na wystającym kawału żółto-niebieską kratkę zupełnie nie wyklucza, że kawałek dalej będą różowe kwiaty albo zielone ptaki. Albo Matka Boska z małym Jezuskiem. W Ghanie takie kościelne materiały widziałam tylko na ubraniach wiernych w czasie mszy. Byłam pewna, że robione są na zamówienia kościelne. A tymczasem w dakarskim sklepie mogłam sobie ich kupić ile dusza zapragnie. Tych akurat nie chciałam, ale coś tam kupiłam, fabrykę obejrzałam i mogłam iść dalej.

Ale o tym to już chyba następnym razem, bo podobno internauci bardzo nie lubią zbyt długich wpisów.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz