niedziela, 1 września 2024

Kazachstan - Astana

 Podróż do Kazachstanu miała wyglądać nieco inaczej. Niestety nie dane mi było zobaczyć wspaniałych kanionów i lasu wyrastającego z jeziora. Pokazać Wam mogę jedynie dwa największe kazachskie miasta - Ałamaty i Astanę. 

Astana jest w tym roku gospodarzem mistrzostw świata sportów nomadów

Zwłaszcza to drugie zasługuje na opowieść. Nie tylko dlatego, że jest stolicą (samo słowo „astana” znaczy w języku kazachskim „stolica”), ale że jest stolicą przedziwną, a według rankingu CNN to nawet najdziwniejszą na świecie (jest też drugą najzimniejszą, ale na szczęście w sierpniu się tego nie odczuwa).


Miasto to ma krótką, ale ciekawą historię. Najpierw w XIX wieku Rosjanie zbudowali warownię. Potem, w drugiej połowie lat pięćdziesiątych XX wieku Chruszczow wymyślił sobie, że dobrze by było zaorać bezkresne kazachskie stepy i ogłosił kampanię zagospodarowywania nieużytków, co po rosyjsku bardzo ładnie nazywa się „oswojenie celiny”. 

kazachski step widziany z okna pociągu

Głównym ośrodkiem tego projektu została właśnie Astana, która do tego czasu była Akmolińskiem, a wtedy przemianowana została na Celinograd. Kiedy Kazachstan stał się państwem niepodległym, miasto kolejny – wcale nie ostatni – raz zmieniło nazwę i stało się na chwilę Akmołą. W 1997 przeniesiono tu stolicę, a kilka miesięcy później nadano imię Astana (stolica), co było zgodne ze stanem faktycznym. W 2019 po prawie 28 latach rządzenia pierwszy prezydent Kazachstanu, Nursułtan Nazarbajew postanowił abdykować. Jego wzruszony i zaszczycony następca, Kasym-Żomart Tokajew, chcąc uczcić odchodzącego przywódcę narodu, zmienił nazwę stolicy na Nur-Sułtan. Po trzech latach zadecydowano jednak, że Astana brzmi lepiej i przywrócono poprzednią nazwę. Uff…

Uporawszy się z nazewnictwem, można udać się na spacer szerokimi ulicami Astany. Tylko trzeba mieć wygodne buty, w bo w tym mieście, budowanym na pustym stepie, architekci i urbaniści nie czuli żadnych ograniczeń przestrzeni i projektowali z ogromnym rozmachem. Wszystko zatem jest wielkie, wysokie i szerokie. A do tego złote, bo to zdaje się najulubieńszy kolor kazachskich decydentów.

widok z okna pokoju hotelowego na 38. piętrze

Złota jest zatem kula zdobiąca 105-metrową wieżę Bäjterek (po kazachsku „topola”)

wieża jest odzwierciedleniem mitu, zgodnie z którym ptak szczęścia złożył jajo 
w rozwidlonych gałęziach drzewa życia, czyli topoli.
Tak powstało Słońce

 i złote są budynki ministerstw. 

pośrodku Pałac Prezydencki

Złotem błyskają kopuły meczetów, 

meczet Nur Astana

szyby w oknach, 


pomniki, 


windy. 


Złoty poblask mają nawet chodniki. 


A w jednym sklepie udało mi się znaleźć też złotą wódkę.


Co nie jest złote, obowiązkowo musi być dziwne albo wielkie. A najlepiej i jedno, i drugie. Choć czasem nawet mającym rozmach i pieniądze kazachskim decydentom nie udaje się uzyskać pożądanej wielkości. Tak było z Pałacem Pokoju i Pojednania, który miał być taki, jak Piramida Cheopsa. Niestety, okazało się, że to, co potrafili Egipcjanie prawie pięć tysięcy lat temu, nie wychodzi współczesnym budowniczym (pewne znaczenie miał tu chyba fakt, że w Astanie temperatury wahają się od plus 30 do minus 30 i trzeba było budować z materiałów pozwalających na swobodne rozszerzanie się elementów). I pałac ma kształt piramidy, ale jest o połowę mniejszy od tej w Egipcie.


Za to stojący niedaleko (stosunkowo) meczet Hazrat Sultan jest największym (lub jednym z największych) w Azji Środkowej. 


Ma trzy piętra i może pomieścić ponad 10 tysięcy wiernych. 


Główna sala oraz schody wyściełane są mięciusieńkim dywanem, po którym tak miło się stąpa strudzonym całodniową wędrówką stopom. W ogóle w tym meczecie jest bardzo przyjemnie i trochę nietypowo – w stronę mihrabu prowadzą schody,

też trochę złote

 a na środku sali modlitw stoi fontanna. Co prawda zamiast wody, są w niej sztuczne rośliny, ale i tak jest ciekawie.


Do głównych atrakcji turystycznych należy także „największy namiot świata”, czyli centrum handlowe zaprojektowane – jak i kilka innych spektakularnych astańskich budowli – przez Normana Fostera. Wszyscy rozpływają się w zachwytach nad wspaniałością tej budowli, ale ja prawdę mówiąc, byłam rozczarowana. Uważam, że nasze Złote tarasy są równie efektowne. 


No dobra, może my nie mamy sztucznej plaży nad sztuczną rzeką. Ale ta atrakcja raczej nie jest powszechnie dostępna, bo wejście kosztuje około 100 złotych. Poza tym, jest to po prosu centrum handlowe. Wystarczy więc rzucić na nie okiem i pójść dalej, oglądając dziwaczną architekturę kazachskiej stolicy.



w centrum jest też taka uliczka. Mieszkańcy tych domków musza mieć chyba rozdwojenie jaźni,
bo znajdują się prawie jednocześnie w dwóch totalnie różnych światach

Wizytę w mieście zakończyłam na dworcu kolejowym, z którego wyruszyłam w 16-godzinną podróż do Ałmatów. Dworzec też jest dziwny i wielki. Po przekroczeniu drzwi wejściowych jest się najpierw w czymś, co wygląda jak zamknięta w pomieszczeniu ulica, potem jedzie się windą na czwarte piętro, a potem znowu schodami ruchomymi na trzecie, bo tam znajduje się peron. Następnie idzie się bardzo długo, szukając swojego wagonu, bo na wszystkich napisane jest, że to wagon nr 4. A miejscówkę miałyśmy w piątym. Nie wiem, na czym polega kolejowa numeracja, ale w którymś momencie jeden z panów prowadników stojących przy każdych drzwiach w eleganckich mundurach oznajmił, że tu jest wagon nr 5 i tu mamy wsiąść.

tu, na 38. piętrze jest bardzo miły hotelik

W ten sposób pożegnałam Astanę i pojechałam do Ałmatów, oglądając po drodze suchego przestwór oceanu, który ciągnął się i ciągnął i zdawał się nie mieć końca.

O Ałmatach będzie następnym razem, do zobaczenia zatem!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz