wtorek, 1 listopada 2022

W Muzeum Araratu

 Jeśli będzie kiedyś w Erywaniu, to pamiętajcie – nawet jeśli jesteście abstynentami lub pijacie tylko piwo czy wino – koniecznie, ale to koniecznie, odwiedźcie muzeum koniaku Ararat.


Trunek ten to dla Ormian coś o wiele ważniejszego niż tylko alkohol. Ararat to po prostu skarb kultury Armenii. Wizyta w muzeum trunku nie pozostawia w tym względzie żadnych wątpliwości. 

budynek muzeum

A jeśli będziecie mieli szczęście i – tak jak ja – traficie na wspaniałą przewodniczkę, której pasja i talent do snucia opowieści są wielkie jak sam Ararat, to historie związane z koniakiem zostaną z Wami na zawsze. I nawet po roku będziecie mogli je spisać bez potrzeby sięgania do notatek. Słowo!

życzę Wam, żebyście trafili na tę panią

Ararat produkuje się z absolutnie wyjątkowego szczepu winogron rosnącego tylko w jednym miejscu na świecie. Są pyszne, słodkie i delikatne i wino z nich byłoby istną poezją. Ale nie jest, bo z całego zbioru robi się koniak. Który jest poezją wśród poezji.


Koniak przechowywany jest w ręcznie robionych beczkach. Po kilku latach trunek przelewa się do nowej beczki, ale stara nie umiera. W procesie produkcji występuje etap ogrzewania nowej beczki gorącym dymem. A on właśnie powstaje w wyniku spalania starej beczki. W ten sposób, choć fizycznie beczka kończy żywot, jej dusza przechodzi do beczki młodej i ciągłość istnienia zostaje zachowana.

film opowiadający o produkcji beczek

Wytwarzany z miłością i nabożną czcią trunek jest tak pyszny, że na początku XX wieku, podczas wystawy w Paryżu uzyskał prawo do nazwy „koniak”, która z zasady zarezerwowana jest dla alkoholu pochodzącego z okolic miejscowości Cognac we Francji.


Podczas wizyty w muzeum Araratu poznacie wiele wspaniałych opowieści. Dowiecie się na przykład, w jaki sprytny sposób właściciel fabryki wprowadził swój trunek na światowe rynki 

gabinet z tamtych czasów

oraz jak w ciężkich czasach stalinizmu Ararat uratował życie głównemu kierownikowi produkcji. (Nie będę tu przytaczała tych historii, żeby nie odbierać Wam przyjemności z wizyty, ale jeśli ktoś wyrazi chęć w komentarzach, to mu wszystko opowiem 😊).

te butelki pamiętają Stalina

a ten gąsior to i Lenina

Oprócz słuchania o Araracie, w muzeum można także zobaczyć wiele ciekawych eksponatów. Są wśród nich pełne koniaku beczki, które otrzymują przywódcy różnych krajów odwiedzający muzeum. Jest więc beczka Lecha Wałęsy, 


Bronisława Komorowskiego 


oraz Aleksandra Kwaśniewskiego. 


Każdy z panów jest właścicielem setek litrów koniaku i w każdej chwili może te litry odebrać. Nikt jednak tego nie czyni, bo czas działa na korzyść trunku i z każdym rokiem wartość beczki pełnej Araratu rośnie.

upamiętniono także wizyty innych sław



Z tego powodu coraz cenniejsza staje się „Beczka Pokoju”, którą napełniono w 2001 roku z intencją otwarcia, gdy w Górskim Karabachu zapanuje pokój. Choćby wydarzenia z tego roku pokazują, że niestety nie zanosi się na szybką degustację tego koniaku.



W cenę biletu wstępu do muzeum wliczona jest także degustacja. Tak więc, po obejrzeniu wszystkiego na ekspozycji, z głową pełną romantycznych historii, udacie się do sali, w której już czekać na Was będą trzy kieliszki Araratu. 


Ale nie myślcie sobie, że degustacja polega po prostu na opróżnieniu kieliszków, o nie! Araratu nie pije się ot tak zwyczajnie. Należy to robić z odpowiednim nastawieniem duszy i w miłym towarzystwie. Kiedy zapewnicie te pierwsze podstawowe warunki, możecie przystąpić do degustacji. Chwytacie kieliszek lewą ręką (wiadomo, tą od serca) i lekko ogrzewacie go dłonią. Po chwili – patrząc w oczy swojego towarzysza – delikatnie stukacie się kieliszkami. To ważne, bo na krawędzi szkła siedzą czorciki i stuknięcie pozwala je strącić. Ale i tak trzeba uważać, czorciki mogą wpaść do środka. Dlatego koniaku nie pije się litrami. Dla pełnej satysfakcji wystarczą trzy łyczki – pierwszy łagodny, drugi nieco drapiący w gardło i trzeci koniecznie wzbogacony maleńką gorzką czekoladką (na przykład taką w kształcie ziarenka kawy).

Trzy kieliszki, w każdym trzy łyki znakomitego koniaku i świat wydaje się jakby piękniejszy. 

po wizycie w muzeum miasto nabiera bajkowych cech

A Wy, żegnacie się z przemiłą przewodniczką, zapraszacie ją do Warszawy i wracacie do centrum miasta, by kontynuować erywański wieczór. 


Tym razem w towarzystwie pysznego jedzenia i ormiańskiego wina.


Miłej zabawy Wam życzę!

2 komentarze:

  1. Pysznie! Tylko dlaczego Erywań wciąż kojarzy się z pewnym radio, a nie z Araratem???? 🤔

    OdpowiedzUsuń