sobota, 17 października 2020

KrajKuchnia - Izrael

 Ostatnie z państw na literę I, to dla mnie coś więcej niż tylko cel turystycznych wyjazdów. A wśród niezapomnianych nigdy wspomnień jest pierwszy w moim życiu łyk egzotycznego, ciepłego i wilgotnego powietrza, który zaczerpnęłam, wychodząc z samolotu na płytę lotniska w Tel Awiwie.

Ależ chciałabym teraz móc odetchnąć takim powietrzem. Niestety w tym roku muszą nam wszystkim wystarczyć podróże palcem po mapie, oglądanie starych zdjęć i … gotowanie dań z różnych stron świata. 

w Izraelu też zdarza się jesień

Zatem najpierw przejrzałam moje fotografie z Izraela, a potem zabrałam się za szukanie odpowiedniej potrawy. Nie chciałam, żeby był to hummus ani falafel, musiałam więc odrzucić kilka pchających się w pierwszej kolejności dań.

Ostatecznie postanowiłam zrobić deser zwany malabi. Skonsultowałam decyzję z mieszkającą w Izraelu D., która nie tylko zapewniła mnie o popularności malabi, ale też podarowała stosowne zdjęcie. 

malabi w Tel Awiwie (fot. D. Skolnik)

Wynika z niego niezbicie, że mój wyrób odbiega nieco od oryginału, ale uznałam, że dopuszczalne są różne wersje i tak, jak sałatka jarzynowa w każdym domu smakuje inaczej, tak i jedno malabi może się różnić od drugiego.

Moje – zrobione według internetowego przepisu – składa się z: mleka migdałowego i kokosowego, skrobi kukurydzianej, cukru, wody różanej, pestek granatu i syropu granatowego.


Mleko kokosowe i prawie całe migdałowe należy wlać razem do garnka i zagotować. Czekając aż mleko zawrze, trzeba wymieszać trochę mleka migdałowego z cukrem, skrobią kukurydzianą i wodą różaną. Mieszankę tę dolewa się do garnka, gdy mleko zaczyna wrzeć. Przez chwilę gotuje się wszystko razem, cały czas mieszając i rozmyślając o tym, jak egzotyczne danie okazuje się być swojskim budyniem. 


Ale w sumie, nie ma się czemu dziwić – malabi pojawiło się na terenie dzisiejszego Izraela za sprawą Turków z Imperium Osmańskiego, którzy znów przygarnęli to danie od Persów. Skoro mogło powędrować w stronę Morza Śródziemnego, to mogło też dotrzeć nad Bałtyk, tracąc tylko po drodze aromat wody różanej, uwielbianej do dziś w Iranie, a u nas jakoś niedocenianej.

No i budyń babcia zawsze polewała mi sokiem malinowym, a izraelski przepis na malawi nakazywał użycia syropu i pestek z granatu. 

nawet najbardziej specjalistyczna metoda wydłubywania pestek pozostawia różowe cętki na wszystkim w promieniu pół metra

Co prawda ze zdjęcia D. wynika, że takie wykończenie dania nie jest obowiązkowe, ale naszukałam się granatów (chyba nie ma teraz sezonu, bo w sklepach albo nie ma ich wcale, albo są nędzne i drogie), więc nasypałam pestek od serca.


Deser wyszedł bardzo przyjemny, a do tego powspominałam sobie nieco, więc jestem zadowolona z tego zakończenia litery I.

Jerozolima

Tel Awiw

A następnym razem będzie pierwszy kraj na literę J – Jamajka. Zapraszam!

tak pięknie by mogło być...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz