Islandia to z mojego punktu widzenia trudny kraj. Z jednej strony bardzo bym chciała zobaczyć te wszystkie gejzery i inne atrakcje przyrodnicze. Ale z drugiej okropnie nie lubię, jak jest zimno i mokro.
Pytanie, czy jechać na Islandię, jest na razie i tak czysto
teoretyczne, bo jechać donikąd się nie da, więc nie będę sobie tym zaprzątać
głowy i lepiej od razu przejdę do kwestii kulinarnych.
Przepis na tradycyjny placek islandzki znalazłam na portalu „Przegląd
Islandzki”. Akurat miałam w planach chodzenie po roztoczańskich lasach i polach,
a taki niepsujący się, łatwy w transporcie i konsumpcji placek był idealnym pożywieniem
podczas wędrówki.
W skład placka wchodzą: cukier, masło, jajka, rodzynki, mąka, mleko, proszek do pieczenia, migdały, olejek cytrynowy i kardamon. Od razu uprzedzę pytania – nie wiem, skąd w tradycyjnym daniu zimnej Islandii wzięły się migdały i kardamon. Ale skoro w równie tradycyjnej rosyjskiej soljance mogą być oliwki, to i nie ma się co czepiać islandzkich migdałów.
A zatem – najpierw szklankę cukru ucieramy z ¾ kostki masła,
a potem dodajemy 2 jajka, cały czas starannie machając łyżką. Do tej masy
dolewamy ok 150 ml mleka, kilka kropel olejku i trochę mielonego kardamonu (w
przepisie było pół łyżeczki, ja dałam mniej więcej tyle i nie było go czuć,
więc spokojnie można sypnąć trochę więcej).
Następnie dodajemy 2 szklanki mąki, posiekane migdały, rodzynki i proszek do pieczenia. Wszystko mieszamy i wstawiamy na około godzinę do pieca (180°C). Roboty, jak widzicie wiele nie ma, a efekt naprawdę jest przyjemny.
Taki placek rodem z „Domku na prerii”. Nie trzeba go trzymać w lodówce i można się nim cieszyć co najmniej kilka dni, bo schnąc, nie traci atrakcyjności.
Na koniec jeszcze kilka islandzkich widoczków (fot. A.Kargol) i zaproszenie na ostatnie spotkanie z literą I – będziemy gotować po izraelsku, więc bądźcie koniecznie!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz