poniedziałek, 26 czerwca 2017

Lepsza strona świata

Udana wyprawa wcale nie musi być długa, daleka i kosztowna. Wczoraj oddaliłam się od domu o jakieś 10 kilometrów, a spotkałam cały świat. A przynajmniej tę jego lepszą część, która pozwala mi wciąż żywić resztki nadziei, że jest jeszcze jakaś szansa dla ludzkości.
W jezuickim centrum społecznym „W akcji” spotkali się chrześcijanie z krzyżami na szyjach i muzułmanki w chustach, biali, czarni i żółci, kobiety, mężczyźni oraz dzieci.
„Salam laki ja Mariam”, czyli „Zdrowaś Maryja” odśpiewano po arabsku. Diabelsko mocną, a jednocześnie anielsko aksamitną kawę przygotowały wspólnie Etiopka i Erytrejka.


W bębny z równym zapałem waliły dzieci wszelkich kolorów.


Od siedmioletniego Karasa, który z dumą prezentuje swoje umiejętności pisarskie (w jego wykonaniu imię Karas wygląda tak: KRS), dostałam piękny kwiatek.


Pani Jaha opowiedziała mi bardzo szczegółowo jak robi się chałwę po czeczeńsku. 

to danie nie ma nic wspólnego ze znaną nam chałwą, powstaje z usmażonego ciasta makaronowego, zanurzonego w gorącym i gęstym miodzie

Gdy objadałam się słodkim i lepkim przysmakiem, między mną a stołem przeciskał się mały, może dwuletni Mustafa, którego na wizytę w kościele jego tadżycka mama ubrała w białą koszulę i granatową muszkę – wiadomo, miejsce zobowiązuje. Sama zresztą też włożyła bardzo piękną ozdobną chustę.
Etiopczycy, Irakijczycy, Ugandyjczycy i Polacy z zainteresowaniem oglądali pokaz slajdów, prezentowany przez sympatyczną Banglijkę. Choć w sali projekcyjnej było okropnie gorąco, a ona miała na sobie płaszcz i chustę, z dumą i zaangażowaniem opowiadała wszystkim zebranym o narodowym ptaku oraz narodowej rybie Bangladeszu.
W charakterze przewodnika stworzonej naprędce grupki poszłam też zwiedzać wystawę, którą zorganizowano w kościele. Jeśli będziecie w okolicach Rakowieckiej, to pójdźcie koniecznie do przedsionka kościoła św. Andrzeja Boboli i spójrzcie w twarze ludzi, którzy tak samo jak my kochają, tęsknią, marzą. 


Od nas różni ich tylko to, że mieli w życiu mniej szczęścia. I teraz próbują zbudować swój dom w dalekim, dziwnym i niestety często niełatwym kraju.
Niektórych znam osobiście, innych tylko z widzenia. Aziziego widziałam wczoraj pierwszy raz – poprosił mnie, żebym zrobiła mu zdjęcie z jego zdjęciem. 

Azizi z Afganistanu calkiem dobrze radzi sobie z naszym trudnym językiem

Gdy cyknęłam fotkę, podeszła do mnie piękna dziewczyna (jak twierdzi mój kolega, Erytrejki to najpiękniejsze kobiety świata) i powiedziała: my się znamy, pani Ewa. Wyobraźcie sobie, że spotkałyśmy się ponad cztery lata temu, jeden jedyny raz w życiu, w innym zupełnie miejscu i okolicznościach!

Dobrze jest tak czasem choć na chwilę uwierzyć, że ludzie mogą być dla siebie ludźmi. I trwać w radosnym uniesieniu. Do pierwszych porannych wiadomości w radiu…

z których znów się dowiedziałam, że człowiek człowiekowi...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz