sobota, 26 marca 2016

W poszukiwaniu różowego jaja

Czas okołoświąteczny to chyba właściwy moment, żeby opowiedzieć Wam o moich poszukiwaniach różowych jaj.
Jeszcze przed wyjazdem zobaczyłam w internecie, że w Laosie jada się różowe jajka, które mają czarne żółtka. Natychmiast postanowiłam, że muszę tego specjału spróbować i od momentu wylądowania w Luang Prabang rozpoczęłam poszukiwania. Na targu ich nie było, 

widziałam rzeczy dziwne i przedziwne, ale różowych jajek nie znalazłam


w sklepach też nie. Próby kupienia jajek u ulicznych sprzedawców lub w przydrożnych barach skończyły się jedynie zjedzeniem kilku zwykłych jajek zanurzonych w rozmaitych sosach. Były nawet dobre, ale zdecydowanie nie tego szukałam.

to są zwykłe jajka na twardo, przy zakupie dostaje się malutką torebeczkę z sosem, w którym macza się jajka w trakcie jedzenia

W pewnej restauracji w Wientianie znaleźliśmy w menu baby eggs. 

to też znany laotański przysmak - jajka z  kaczymi embrionami

Nie były różowe, ale (przełamując pewne opory wewnętrzne) postanowiliśmy zamówić jedno. Niestety okazało się, że ryby są, żaby są, a jajka wyszły.

żaba była, widziałam na własne oczy

W końcu zupełnym przypadkiem wypatrzyłam różowe cuda w barze, w którym wypadł nam postój podczas podróży autobusowej. 

są!

Ponieważ (jak widać na zdjęciu) spędziłam tam jedynie 20 minut, 

informacja dla cudzoziemców, żeby się nie bali, że nie zdążą zjeść zamówionego dania przed odjazdem autobusu - macie 20 minut

nie zdążyłam zająć się jajkiem. Zjadłam sajgonki i banany z kokosem, a jajeczną przyjemność zostawiłam sobie na później.
Już w hotelowym pokoju lekko postukałam różową skorupką o blat stołu. Czarnej mazi i czemuś na kształt skrzydełka, które ukazały się moim oczom poświęciłam tak krótką chwilę, że teraz nie jestem nawet dokładnie pewna, co to było. Może szkoda, ale w tamtym momencie całym moim jestestwem zawładnęła tak przemożna potrzeba jak najszybszego opuszczenia pomieszczenia, że o niczym innym nie byłam w stanie myśleć. Smród, który wypełnił pokój był tak straszliwy, że – wołając do koleżanki: Uciekajmy! – wybiegłam na korytarz.
Kiedy pierwszy szok minął, wróciłyśmy do pokoju, zapakowałyśmy jajko szczelnie w trzy reklamówki i wyrzuciłyśmy do śmietnika na ulicy. Wymyłyśmy też stół i ręce, co niestety niewiele pomogło, palec na który kapnęła mi kropla czarnego białka – mimo kilkakrotnego mycia mydłem i żelem antybakteryjnym – śmierdział aż do wieczora.
Po tej przygodzie mój zapał do szukania różowych jajek nieco ostygł. Następnego dnia ciężko było mi nawet spojrzeć na jajka sadzone, które zazwyczaj jadałam na śniadanie.
Dlatego, kiedy ostatniego dnia, już w Bangkoku, 

wielki supermarket, w którym nakupiłam różnych różności spożywczych

podczas oddawania się ulubionemu zajęciu -  czyli dogłębnemu eksplorowaniu półek z przedziwnym jedzeniem – niedaleko stoiska z durianami 


tego stoiska nie trzeba szukać, znajdzie Was samo - nie sposób go nie poczuć

i tuż obok suszonego mięsa krokodyla, znalazłam różowe jajka, nie ucieszyłam się jakoś nadmiernie. Na szczęście moi znajomi wykazali czujność – R. zakręciwszy jajkiem, stwierdziła, że jest na twardo (czyli nic się z niego nie wyleje), a A. doszła do wniosku, że data przydatności do spożycia to 6 czerwca (czyli śmiało można brać, wieźć do Polski i zjeść przy świątecznym stole). Dodatkowo ekspedientka oraz stojąca obok klientka upewniły nas, że jajka są dobre i gotowe do spożycia.
Tak więc jaja zostały zakupione. Szczęśliwie przetrwały podróż do Europy i na kilka dni zamieszkały w mojej lodówce. Dość długo zbierałam się na odwagę, ale w końcu (na wszelki wypadek na tarasie) rozbiłam różową skorupę. I co?
Otóż okazało się, że są to dokładnie te jajka, których szukałam. 


Różowe z zewnątrz z ciemnowiśniowym przezroczystym białkiem do złudzenia przypominającym galaretkę owocową i czarno-szarym żółtkiem. Niestety chyba źle zinterpretowaliśmy datę ważności (06.06.59 być może nie oznaczało czerwca roku 2559, czyli bieżącego według kalendarza buddyjskiego ) – jajka na odległość nie śmierdziały, jednak w smaku były nieświeże.

Tak więc operacja się udała, ale jajka zakończyły swój żywot w koszu na śmieci...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz