- Od razu widać, że jesteś turystką – orzekła D. – Żadna
Izraelka nie założyłaby w listopadzie japonek. Ani nawet sandałów. Jak tylko
oficjalnie zaczyna się sezon zimowy wyciągają botki i kozaki. To, że na dworze
jest 25 stopni, nie ma żadnego znaczenia.
Niezrażona tym faktem (a nawet nieco zadowolona, bo
wymyśliłam sobie, że turysta nie stanowi atrakcyjnego celu dla nożowników,
którzy ostatnio grasują w Izraelu) udałam się w lekkim obuwiu na spacer po Tel
Awiwie, który odkrywałam na nowo po
prawie dziesięcioletnim niewidzeniu.
Jaki jest Tel Awiw? To trudne pytanie. Myślę, że wiele
zrozumiecie, gdy popatrzycie na to zdjęcie:
Każdy kawałek tego miasta jest inny, każdy ciekawy i
zupełnie niepasujący do reszty. Wedle uznania – można stwierdzić, że to wada albo
przeciwnie, że zaleta, bo dla każdego coś miłego. Wielbiciele stali i szkła znajdą
tu dzielnicę drapiących chmury szklanych wież, w których mieszczą się przeróżne
ważne i tajne instytucje. Ci, którzy – tak jak ja – są bardziej staromodni mogą
sobie spacerować pośród uroczych, starych domów i bujnej śródziemnomorskiej
roślinności.
Jednak te wszystkie kwiaty, krzewy i pnącza nie rosną sobie
tak po prostu. Choć w Tel Awiwie wody nie brakuje – bardzo miłe ciepłe morze ciągnie się wzdłuż
całego miasta,
to żeby móc się cieszyć
taką zieloną trawą
to chyba dudki, prawda? No, w każdym razie nie wróble i nie gołębie
i kolorowymi kwiatkami, do każdej roślinki trzeba podłączyć
kroplówkę.
O tym, że znajduję się w kraju pustynnym przypominały mi nie
tylko rurki na trawnikach, ale też siwy dym, który opanował miasto akurat w
pierwszy dzień mojego pobytu. Rano było jeszcze w miarę znośnie, ale popołudniu
pył i piach przywiane gdzieś z pustyni stały się naprawdę dokuczliwe – niebo
poszarzało, zdjęć się praktycznie nie dało robić, bo widoczność była jak we
mgle. Na ulicach pojawili się ludzie w maseczkach na twarzach i bardzo dużo
szarych samochodów. Właściwie wszystkie zrobiły się szaro-bure.
Na szczęście w nocy spadł deszcz i następne dni były już
takie jak powinny – słoneczne, ciepłe, zachęcające do spacerów, uprawiania sportów
wodnych,
wylegiwania się na plaży i przesiadywania w ogródkach restauracji,
których w Tel Awiwie jest naprawdę mnóstwo.
W ogóle miasto to ma
rozrywkowo-wypoczynkowy charakter. Jeśli jednak ktoś chciałby czegoś więcej niż
tylko miłego tracenia czasu, to Tel Awiw ma do zaproponowania kilka miejsc o
znaczeniu historycznym. Chodzi o historię współczesną, bo miasto jest młode i
jakiekolwiek sprawy zaczęły się tu dziać
dopiero nieco ponad sto lat temu, ale nie umniejsza to wagi wydarzeń. Można na
przykład odwiedzić miejsce, w którym ogłoszono powstanie państwa Izrael oraz
dom jego pierwszego premiera. Dawid Ben Gurion nie mieszkał w luksusowych
warunkach,
w żydowskim domu, żeby zachować zasady koszerności potrzebne są dwa zlewy
jedyne co w jego domu naprawdę imponuje to biblioteka zajmująca całe
piętro i niektóre z pokoi na parterze.
syn Ben Guriona skarżył się, że gdy miał się żenić, ojciec spytał go, jaką z tej uroczystej okazji chciałby dostać... książkę. A jemu potrzebna była pralka i lodówka!
No ale urodzony pod koniec XIX wieku w
Płońsku, pan Ben Gurion to dziecko miejsc i czasów, w których nawet „szewc był poetą, zegarmistrz filozofem,
fryzjer trubadurem”. Dziś już tak nie ma, mieszkańcy Tel Awiwu są na wskroś
nowocześni, raczej nie przesiadują w bibliotekach, a „prawdziwego” starego Żyda
to w ogóle trudno spotkać.
Synagogę też. To znaczy na pewno jest ich dużo, ale
w przeciwieństwie do kościołów i meczetów budynki, w których mieszczą się
żydowskie domy modlitwy, nie wyróżniają się z zewnątrz niczym szczególnym. Nie
rzucają się w oczy i wychodzi na to, że nie mam na zdjęciu żadnego. Pokażę Wam
więc kościoły. W południowej części miasta, w starej Jaffie jest ich kilka, należących do różnych odłamów
chrześcijaństwa.
kościół greckokatolicki
W jednym z nich, katolickim kościele św. Piotra
jest nawet
obraz Matki Boskiej Częstochowskiej.
A kim są wierni? Do tego akurat kościoła
przychodzą chyba głównie Arabowie (i Polacy, jedna niedzielna msza odprawiana
jest po arabsku, druga po polsku), natomiast w kościele św. Antoniego - do którego trafiłam na niedzielną mszę – nie
tylko wierni, ale też ksiądz i ministrant byli z Filipin.
chór kościelny też filipiński
Rety, koniec! Myślałam, że uda mi się upchnąć cały Tel Awiw
w jeden wpis, bo przecież to żadne ważne miasto. Przy takiej na przykład Jerozolimie,
gdzie z każdym kamieniem wiążą się najważniejsze momenty z historii świata, Tel Awiw jest pyłkiem
zupełnym. A jednak chciałabym napisać o nim jeszcze parę zdań. Pozwolicie więc,
że dokończę jutro (albo pojutrze).
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz