czwartek, 27 marca 2014

Obiady czwartkowe


Jedzenie w Uzbekistanie… odbywa się to tak: człowiek wchodzi do restauracji i najpierw rozsiada się, a właściwie rozkłada jak panisko na pełnym poduch tapczanie. Gdy już się wygodnie ułoży, kelner przynosi lepioszkę czyli chleb.
świeże lepioszki


Uzbecy jedzą dużo chleba, można go kupić dosłownie wszędzie, na bazarze, na dworcu, na ulicy. Może być płaski lub bardziej wyrośnięty, ale zawsze jest okrągły, często ozdobiony na środku wzorem i posypany czarnuszką. Pachnący, ciepły i pyszny.

tu wersja płaska
 
Razem z lepioszką na stole pojawia się taca pełna talerzy z sałatkami i przekąskami.  Można wybrać sobie, które się chce i jest to o wiele fajniejsze niż czytanie o potrawach w menu. Bierze się to, na co akurat ma się apetyt, a pozostałe talerze kelner zabiera z powrotem do kuchni.
miłe oczekiwanie na główne danie :)
 
 
Za chwilę jednak wraca, bo przecież do pełni szczęścia potrzebna jest jeszcze gościowi butelka zimnego piwa. Uzbekistan jest co prawda krajem muzułmańskim, ale tamtejszy islam jest raczej łagodny i alkohol jest powszechnie dostępny.
Mając na stole cieplutki pyszny chleb, sałatki i piwo, a przed oczami widok na przykład taki:



 m
ożna spokojnie oczekiwać na danie główne, na które nieodmiennie składają się grillowane mięsa.  Wegetarianom byłoby w tym kraju pewnie nieco mniej przyjemnie (musieliby zadowolić się jedynie przystawkami), ale mięsożercy mają tam istny raj, mogąc próbować różnego rodzaju kebaby i szaszłyki (bardzo dobra baranina i jagnięcina). Jedyny problem polega na tym, że zanim mięsa pojawią się na stole, człowiek jest już objedzony lepioszką, której zapach zawsze jest nieodparty i żeby nie wiem co, nie udaje się jej nie zjeść, czekając na danie główne.

tu widać przyrządy do ozdabiania lepioszek. składają się one z wielu cienkich igiełek, którymi dziurkuje się wzór w świeżym cieście
 
 
 A jeszcze ten mięciutki tapczan i krajobraz, który jest 150% spełnieniem dziecięcych marzeń o podróży z Sindbadem, o Ali Babie i „sezamie otwórz się”.

no sami powiedzcie, czy tak może wyglądać prawdziwe miasto? A może to raczej scenografia do bajki o Szeherezadzie...
 
 
No, krótko mówiąc, jest tak dobrze i błogo, że już nawet szaszłyk niepotrzebny. Ale, skoro jest i tak zachęcająco pachnie, to trzeba zrobić ten wysiłek, unieść się lekko na łokciu i przysunąć do talerza.

A po kolejnej godzinie, gdy się jest nie tylko najedzonym, ale też wypoczętym i ogólnie bardzo zadowolonym z życia, można się wytoczyć z restauracji jak kuleczka i poturlać na bazarek po deser. Może odrobinę takiej twardej sprasowanej chałwy:


albo pestki rozmaite:


czy też kawałek soczystego arbuza:

Oj, jak ja lubię jadać w Uzbekistanie….

1 komentarz: