piątek, 21 marca 2014

Arabeski - Uzbekistan


Przypomniało mi się, że przecież już dawno postanowiłam włączyć do arabeskowego cyklu opowieść o Uzbekistanie. To taki dziwny kraj, jednocześnie egzotyczny i swojski, bo jak wiadomo „kurica nie ptica, Polsza nie zagranica”. Spędziłam tam jedne z najmilszych wakacji. Było ciepło, pięknie i tak jakoś domowo-rodzinnie. Może dlatego, że Uzbekistan to kraina uczciwych ludzi.
Samarkanda


Przed podróżą nie wiedziałam o tym kraju zbyt wiele. Bardzo chciałam tam pojechać, bo Samarkanda i Buchara należą do tych miejsc, których sama nazwa przyprawia o rozkoszny dreszczyk i nieopanowaną potrzebę natychmiastowego spakowania plecaka i ruszenia w drogę (najlepiej na wielbłądzie, z postojami w karawanserajach…).
tak wyglądała Samarkanda w pierwszych latach XX wieku i w moich przedwyjazdowych wizjach
 
 Ale z drugiej strony wiedziałam, że to kraj poradziecki, więc oczekiwałam raczej, że spotkam tam kombinatorów i naciągaczy. A tymczasem….
w Uzbekistanie widać wiele elementów wspólnych z Ukrainą czy Białorusią
 
 
Pierwszy raz zdziwiłam się zaraz po wylądowaniu na lotnisku w Taszkencie. Było bardzo wcześnie rano i w porcie lotniczym panowała senna, leniwa atmosfera. Oprócz jednego baru, wszystko zdawało się być zamknięte. A nam potrzebna była miejscowa waluta. Zwróciłyśmy się więc z pytaniem do pracownicy lotniska, babuszki w nylonowym fartuchu, siedzącej koło toalety.
Tu mała dygresja (ale obiecuję, że potem wrócę do głównego wątku). Uzbekistan, oprócz całego mnóstwa innych zalet, ma też tę, że ludzie – właściwie wszyscy – mówią po rosyjsku. Dzięki temu nie tylko łatwo się z każdym dogadać, ale też traktują człowieka jak swojaka i zaraz wdają się w pogawędkę. No, a wtedy to już dozgonna przyjaźń murowana, bo przecież dziewuszki z Polszy to nasze! Ktoś pamięta, że w czasie wojny u jego matki mieszkali Polacy, inny oglądał „Czterech pancernych”, a co trzeci mężczyzna w wieku 50+ służył w wojsku w Szczecinie, bo jak wiadomo wysyłali żołnierzy jak się tylko da najdalej od rodzinnego domu.  Od razu więc płacimy mniej za wstęp i wszystko jest dla nas otwarte. Tylko jeden dewizowy podrywacz, który już zaczynał nas zagadywać, skrzywił się ze wstrętem i odszedł, gdy został poinformowany:
- One nie innostrańce, one nasze, z Polszy.
No, ale wracam do wymiany pieniędzy. Zagadnięta przez nas kobieta powiedziała, że ona może nam sprzedać  sumy (tak nazywa się uzbecka waluta). To nie zdziwiło mnie wcale i już ucieszona zaczęłam wyciągać dolary, gdy pani dodała:
- Ale u mnie jest drożej. A jak wejdziecie na antresolę i skręcicie w lewo, to tam jest takie biuro, gdzie wymienią wam taniej.
Ta wypowiedź zrobiła na nas takie wrażenie, że zrezygnowałyśmy z lepszego kursu i wymieniłyśmy dolary u babuszki w fartuchu.
popołudnie w Samarkandzie
 
 
Okazało się, że pani ta wcale nie była wyjątkiem. W kolejnych dniach co chwilę spotykałyśmy się z podobną uczciwością.
Właścicielka hotelu w Samarkandzie na nasze pytanie o transport do Szachrisabzu, rodzinnej miejscowości Timura, wyznała szczerze, że owszem, ona załatwia transport turystom, ale po co mamy przepłacać, skoro za rogiem jest postój zbiorczych taksówek.
w tym mieście urodził się jeden z najsławniejszych Uzbeków, Timur zwany też Tamerlanem
  
- Mówicie po rosyjsku, bez problemu się dogadacie i wszystko załatwicie. Wyjdzie wam dużo taniej niż u mnie.
Uzbecy są nie tylko uczciwi, ale też gościnni. Gdy pewnego dnia zajrzałyśmy przypadkiem do restauracji, w której odbywało się przyjęcie z okazji obrzezania małego chłopca, to nie tylko, że zostałyśmy nakarmione, napojone i potańczyłyśmy sobie, to jeszcze obdarowano nas prezentami (koleżanka dostała obrus, a ja butelkę koniaku – pyszny był!) oraz gotówką, bo gospodyni przyjęcia przechadzała się wśród tańczących i wtykała im do ręki lub za pasek banknoty.
na przyjęciu siedziałyśmy przy stoliku damskim, bo w przyzwoitej muzułmańskiej rodzinie kobiety i mężczyźni bawią się oddzielnie (w tym samym ogrodzie, tylko przy innych stołach)
 
Uzbeckie pieniądze to temat na oddzielną opowieść. Być może teraz sytuacja się zmieniła, ale 6 lat temu najwyższy nominał sumów był równowartością 75 centów amerykańskich. Łatwo więc sobie wyobrazić jak wyglądał stos pieniędzy, który otrzymywało się przy wymianie 100$. Nigdzie się tego nie dawało upchnąć, malutka torebeczka, którą wzięłam z domu z przeznaczeniem na portmonetkę wyglądała śmiesznie w zestawieniu z całą reklamówką banknotów, z którą wychodziło się  z kantoru. Jednak nie dane nam było zbyt długo paradować z siatą pieniędzy, bo nasz problem natychmiast został zauważony i rozwiązany przez miłą sprzedawczynię pamiątek. Po prostu wzięła ze swojego stoiska torebkę odpowiedniej wielkości i wręczyła nam w prezencie. Ta torebka, mocno już zużyta i sprana, jeździ ze mną teraz na wszystkie wyjazdy i w ogóle nie wyobrażam sobie życia w podróży bez niej…
to pomarańczowe maleństwo było moje, czarną  - dziś już raczej siwą - torebkę dostałyśmy w prezencie
 No i co? Tak się rozanieliłam tymi wspomnieniami, że nie napisałam nic ani o meczetach całych w niebieskich kafelkach, ani o pustynnych fortecach, jurtach, pękatych minaretach, tapczanach, szaszłykach i lepioszkach. Rety! To może tak, o cudach architektury będzie następnym razem, a o kuchni uzbeckiej napiszę oddzielnie, bo już mi ślinka cieknie na samo wspomnienie i muszę natychmiast iść coś przekąsić J
 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz