poniedziałek, 21 października 2013

Ghana i ja cz.8 - Życie

                 Dziś będzie o tym, jak chciałam się przejechać koleją. To, że w Akrze są okropne korki, już wiecie. Ale chyba jeszcze nie pisałam, że z tego powodu nasi kierowcy stosują różne skróty i objazdy. Skręcają z głównej asfaltowej ulicy i jadą na przełaj czerwoną i wyboistą drogą boczną. Trzeba wtedy zamknąć okna w samochodzie i przestać pisać smsy, bo nie daje się trafić palcem w odpowiednią literkę. Ale za to można sobie obserwować toczące się wkoło życie. Bo wśród tego kurzu, hałd żwiru i różnych odpadków mieszkają i pracują ludzie. Zaraz za zjazdem z asfaltu jest sklep z potłuczonymi płytami chodnikowymi lub czymś bardzo je przypominającym. Lubię patrzeć na siedzących tam zawsze ludzi. Mają plastikowy stół z parasolem oraz ogrodowe krzesła i sprawiają wrażenie zadowolonych. Zupełnie jakby umówili się tam na kawę. Zawsze są przynajmniej cztery osoby, które albo coś jedzą albo pokazują sobie nowe buty czy jeszcze coś innego. Kawałek dalej stoi kilka lichych domków skleconych byle jak ze starych desek i blachy falistej. Przed jednym z nich ktoś ustawił tabliczkę z napisem „Las Vegas City”, co według mnie dobrze świadczy o poczuciu humoru lokalnej ludności.



 moja droga do pracy. Daleko w tle Las Vegas. Lepszego zdjęcia nie mam, bo nie wypada fotografować z bliska

Zaraz za tym osiedlem jest kawałek ugoru, na którym na ogół pasie się gniada kobyła ze źrebakiem. Potem przejeżdża się koło kilku pagórków żwiru i kamieni i w końcu dojeżdża do nasypu kolejowego.



                                     na przejeździe obowiązuje ruch wahadłowy

                Przejazd przez ten nasyp jest dość wąski, samochody mijają się na nim z trudem i dlatego wprowadzono tam ruch wahadłowy. Oddolna inicjatywa grupki chłopaków, którzy ubrani w odblaskowe kamizelki, kierują ruchem. I zbierają dobrowolne datki. Coś jak u nas panowie z serii „Szefowo, przypilnować autko?”. Tyle, że ci tutaj są naprawdę potrzebni, bo wiele osób stara się ominąć korek na głównej drodze i w godzinach szczytu na przejeździe jest spory ruch.
                Czasami – rzadko, ale jednak – zdarza się, że samochody z obu stron muszą się zatrzymać, bo jedzie pociąg. Ja widziałam go może z pięć razy. I za każdym przychodziło mi do głowy, że muszę się tym pociągiem przejechać. Chyba jeszcze nigdy nie jechałam koleją w Afryce, a poza tym, ten pociąg wygląda interesująco, cały pomalowany w barwy Ghany –  czerwono-żółto-zielone.
nie mam zdjęcia pociągu, ale barwy narodowe można zobaczyć w wielu miejscach


                Od mojego kierowcy dowiedziałam się, że pociąg kursuje raz dziennie na trasie Akra – Tema. Niestety nie wiedział, o której godzinie. Dlatego też postanowiłam wybrać się na dworzec po bardziej szczegółowe informacje.
Stację Akra Główna odnalazłam dość łatwo, ale gdy przeszłam przez bramę i znalazłam się na terenie dworca, ogarnęły mnie wątpliwości, czy aby na pewno stąd właśnie odjeżdżają pociągi. Bo co prawda stałam na peronie, wzdłuż którego ciągnęły się tory, ale wyglądały one tak:



                                                      taki był widok z prawej…..       
                                              

                                                             a taki z lewej strony

Na pierwszym zdjęciu widać koło pociągu mężczyzn piorących dżinsy. Przygotowują oni do sprzedaży używaną odzież z Europy, która przypływa tu statkami i najwyraźniej w trakcie podróży ulega zabrudzeniu. A że Ghańczycy to czysty naród, zanim wystawią towar, wszystko starannie piorą.
Próbowałam sobie wyobrazić, że w porze przyjazdu pociągu wszystkie te dżinsy są zabierane z szyn, ale to chyba nie może tak działać…
Przez chwilę obserwowałam kręcących się wkoło ludzi, a w końcu dostrzegłam dwóch panów siedzących na krzesełkach przed budynkiem dworca. Wyglądali jakoś tak urzędowo, postanowiłam więc ich zagadnąć. Okazało się, że dobrze trafiłam, byli to pracownicy kolei, którzy poinformowali mnie, że stacja jest jak najbardziej działająca. Pociąg przyjeżdża tu i odjeżdża każdego dnia o 12:15.
- Spóźniłaś się, właśnie przed chwilą odjechał.
Upewniłam się jeszcze, że mają na myśli właśnie ten ładny kolorowy pociąg i z postanowieniem przyjścia tu następnego wolnego dnia, opuściłam dworzec.


                                                               Akra Główna Osobowa

                Pomyślałam, że nie będę wracała tą samą drogą i skręciłam w jedną z bocznych ulic. Natychmiast wessało mnie, toczące się tam życie. Jeśli kiedykolwiek pisałam, że ulice Akry są zatłoczone i zajęte przez stragany, to teraz muszę sprostować – wszystko co widziałam do tej pory było zupełną pustką, luźnym rozmieszczeniem handlarzy z oooogromną przestrzenią dla kupujących. Prawdziwy ścisk poznałam dopiero teraz.
Najpierw zbity tłum rzucił mnie w stronę stoisk z ryżem i cukrem, które tu sprzedawane są na wagę, a raczej na puszki. Odmierza się nimi potrzebną ilość, a potem wsypuje do plastikowych torebek. Z ledwością udało mi się wyhamować i nie zburzyć kopców białego złota. Ominęłam jakoś te sypkie góry i popłynęłam dalej, pchana przez nurt ludzkiej rzeki.
Chwilę potem przeszłam ponad piramidkami okry i zatrzymałam się na moment przed słupkiem obwieszonym stanikami. Sekundę napawałam się sukcesem, ale zanim udało mi się czemukolwiek przyjrzeć, już zostałam pchnięta dalej. Cóż, stan posiadania bielizny powiększę innym razem.


                                                                     stoisko z obcasami
Nie zdążyłam nawet zmartwić się utratą możliwości zakupu biustonosza, bo za chwilę wpadłam brzuchem na słupek (mam na myśli takie, jak w Warszawie stoją wzdłuż ulic, żeby nie parkować samochodów), z którego zwisały złote naszyjniki. Kilka sekund pozachwycałam się błyszczącym słupkiem i popłynęłam dalej.
Mogło by się wydawać, że poruszanie po tej ulicy jest niezwykle łatwe. No bo właściwie nie trzeba nic robić, tłum sam pcha człowieka w jakąś stronę. Proszę jednak nie zapominać, że Ghańczycy noszą wszystko - a zwłaszcza rzeczy ciężkie i nieporęczne – na głowie. Dlatego, oprócz patrzenia pod nogi, trzeba też uważać na głowę. Czyli tak: dołem omijamy płachty z towarem, częścią środkową człowieka przemy przed siebie, a głową robimy uniki, żeby nie oberwać miednicą pełną jamu czy butlą gazową. Taki afrykański balet :)
 

                                  dostać w głowę taką miednicą – żadna przyjemność

Przez chwilę radziłam sobie całkiem nieźle – tu zrobiłam głową unik i nie walnęłam w karton z butami, tam przeskoczyłam przez miskę pomidorów i ominęłam stołek z patyczkami dentystycznymi. Udało mi się nawet wyhamować w porę i nie dostać w twarz paczką herbatników, które pewien sprzedawca energicznie wyciągnął w moją stronę, wykrzykując, że kosztują jedynie 30 pesewas.


na pierwszym planie myjki, za nimi patyczki, które rwie się na grube drzazgi i czyści nimi zęby

                Najszybciej jak się dało minęłam okropnie śmierdzące stoisko z krowimi kopytami, a zauważywszy 15cm² wolnej – zapewne przez niedopatrzenie – przestrzeni, wysunęłam się z głównego nurtu i przystanęłam przy stoisku z włosami. Sprzedawczyni widząc klientkę, natychmiast zaczęła zachwalać towar. Próbowałam jej wytłumaczyć, że te wszystkie czarne czupryny nie pasowałyby do moich blond włosów, ale pani nie poddawała się łatwo. Spośród paczek z włosami wyciągnęła treskę w brązowo-kawowe pasemka i podała mi ją z triumfalnym wyrazem twarzy. Przyłożyłam ją do mojego kucyka, żeby udowodnić, że to zupełnie inny kolor.
-Świetnie! Idealnie ci pasują! – wykrzyknęły chórem sprzedawczyni włosów i jej sąsiadka handlująca mydłem w płynie.
- Aha.. – poczułam się odrobinę zbita z tropu. – A jak miałabym to sobie przyczepić?
- Tam jest taka tasiemka, musisz przywiązać do niej swoje włosy. Pasemko po pasemku.
Nie zdążyłam się nawet przerazić, bo w tej właśnie chwili usłyszałam metaliczne plaśnięcie i poczułam uderzenie w głowę. To chwilowa dekoncentracja spowodowała zderzenie z dziewczyną niosącą na głowie miednicę. Stuknęła mnie delikatnie i zupełnie nic się nie stało, ale wszyscy siedzący wkoło sprzedawcy straszliwie się oburzyli i zaczęli besztać biedną dziewczynę. Szybko zapewniłam, że wszystko jest w porządku i znów wbiłam się w prący do przodu tłum.
Posuwałam się wraz z nim, zastanawiając się czemu służą nawoływania handlarzy. Przecież ja i tak nie decyduję o tym, przy którym stoisku się zatrzymam. I nawet, gdybym bardzo chciała, nie mogę podejść do sprzedawcy plastikowych pojemników, bo właśnie przed nosem przejeżdża mi samochód. Zaraz, jak to?! Samochód? W tej ciasnocie?
A jednak dał radę. I nie pytajcie mnie jak to zrobił. Grunt, że przejechał i nie uszkodził nikogo ani niczego. A sprzedawcy znów zaczęli nawoływać. To znaczy posykiwać, bo w Ghanie, gdy chce się kogoś zawołać, należy wydać z siebie kilka syknięć: sss ss sss. W sytuacji, gdy jest się otoczonym setkami straganów i właściciel każdego z nich pragnie zwrócić na siebie uwagę potencjalnych klientów, można się poczuć zupełnie jak w gnieździe żmij.

W pewnym momencie moją uwagę przykuła miednica z czymś dziwnym. Zebrałam więc siły i wypchnęłam się poza główny nurt, stając koło dziwowiska. Okazało się, że były to grzyby. Ale jakie!


                                                     grzyby mutanty

Nie dość, że wielkie to jeszcze ozdobione kokardką. Sprzedawczyni zapewniła mnie, że są jak najbardziej jadalne, rosną na polach północnej Ghany i smakują wyśmienicie.
- Tylko pamiętaj, koniecznie uduś z cebulą!
Kupiłam więc sobie jednego takiego grzybka. W domu na wszelki wypadek pokazałam go Odette. Powiedziała, że zna i bardzo lubi te grzyby, ale rzadko kupuje, bo dla jej rodziny trzeba by kupić ze dwie sztuki, a to kosztowałoby 10cd, czyli zbyt dużo.



                                na obiad wystarczył mi jeden taki grzybek

Po krótkiej pogawędce z panią od grzybów i drugą, która próbowała namówić mnie na zakup wielkich liści, też podobno przepysznych, wbiłam się znów w tłum. Chwilę płynęłam z nurtem w towarzystwie sprzedawcy kolorowych kabli zakończonych pętelkami. Uparcie twierdził, że są one szalenie przydatne i że koniecznie powinnam kupić klika. Być może miał rację, ale jednak się nie skusiłam. Nie nabyłam też suszonych ryb. Lekko tylko się o nie otarłam, ominęłam jakąś paczkę i nagle zdałam sobie sprawę, że dotarłam do znajomej mi ulicy. Takiej zwyczajnej, normalnie zatłoczonej i umiarkowanie ruchliwej.
  


                             kiedyś wydawało mi się, że te ulice są zatłoczone. Teraz już wiem, że się myliłam

Najpierw odetchnęłam z ulgą, ale zaraz odwróciłam się w stronę, z której przyszłam i jeszcze raz popatrzyłam z uznaniem i podziwem.  Życie.
Tak  bym chciała przejść tamtędy jeszcze raz z ukrytą kamerą i móc Wam pokazać to wszystko. Niestety, nawet zdjęć za bardzo nie dało się robić i pozostaje Wam tylko wyobraźnia poparta moim opisem. Wybaczcie, jeśli trochę przydługim i zbyt drobiazgowym, ale chciałam, byście jak najdokładniej mogli poczuć życie, toczące się na tej ulicy.
A teraz już pora na powrót do głównego wątku, bo nie wiem, czy jeszcze pamiętacie, ale miało być o podróżowaniu pociągiem. A właściwie o chęci do przejażdżki.
By ją zaspokoić, poszłam na dworzec w następny wolny od pracy dzień. Wszelkie sprawy ułożyłam tak, żeby się nie spóźnić na pociąg i o godzinie 11:45 byłam już na stacji.
Wszystko wyglądało tak samo jak poprzednio. Mnóstwo ludzi, dżinsy na szynach i żadnego pociągu. To znaczy, pociąg był, ale wydało mi się mało prawdopodobne, żeby mógł on dokądkolwiek pojechać.


                                          jedyny pociąg, jaki zastałam na dworcu

Ponieważ tory były zajęte przez rozlicznych praczy i sprzedawców, pomyślałam, że muszę pójść trochę dalej i może wtedy zobaczę pociąg. Dalej też go nie było, ale to co ukazało się moim oczom, wprawiło mnie w lekkie oszołomienie. Jak zwykle, w takich sytuacjach, robienie zdjęć nie jest łatwe, dlatego musicie mi uwierzyć na słowo. I w to, że wzdłuż całego peronu stały miednice, w których spały młode kobiety (najprawdopodobniej uliczne sprzedawczynie, odbywające sjestę,) i w to, że tory pokryte były stosami ubrań, które pewnie za jakiś czas trafią na bazar, i w pana siedzącego na skrzynce i oferującego usługę pedicure i w mały drewniany baraczek z napisem „Station master”. Po naszemu to chyba naczelnik. Pomyślałam, że może od niego czegoś się dowiem i zajrzałam za zasłonkę, która występowała w charakterze drzwi do gabinetu tego urzędnika.



                                   zdjęcia robiłam tylko w takich luźniejszych miejscach

W środku, za wielkim stołem zawalonym stertami papierów, siedziało dwóch mężczyzn. Zapracowanych, jakbyśmy znajdowali się na najruchliwszym dworcu świata.
- Pociąg? – odpowiedział jeden z nich pytaniem na moje pytanie. – Nie, nie ma pociągu.
- Jak to? Przecież miał być codziennie, o 12:15 – nie ustępowałam.
- A tak – zgodził się kolejarz. – Codziennie tak, ale dzisiaj nie. Dziś pociąg miał problem i przyjedzie dopiero pod wieczór. Może.

No cóż, do trzech razy sztuka…


                                            za pociągiem odbywa się sortowanie odzieży

Przeczytałam to, co napisałam do tego miejsca i okazało się, że to wcale nie jest rozdział o Ghańskich Kolejach Państwowych (szczególnie, że trzeciej próby podróży jeszcze nie podjęłam), tylko raczej o życiu. Zmieniłam więc tytuł na stosowny i pomyślałam, że do tego tematu będzie pasowała jeszcze jedna historyjka. O wyprawie na plażę. Ma ona też poniekąd związek z koleją.
W niedzielę po kościele postanowiłam popatrzeć sobie na morze. Szłam zgodnie ze mapą w telefonie i po kwadransie spaceru moim oczom ukazał się ocean. Niestety, żeby do niego dotrzeć musiałabym pokonać tory kolejowe i ogrodzenie. Zanim zdążyłam zastanowić się, jak to zrobić, podszedł do mnie człowiek, który zaproponował, że zaprowadzi mnie na plażę.
- Trzeba kawałek przejść po torach, a potem będzie dróżka do plaży – powiedział.
Poszliśmy więc. To, że tory kolejowe są alternatywą dla ulic i zawsze ktoś po nich spaceruje, zauważyłam już wcześniej. Teraz sama mogłam tego doświadczyć.
- A nie będzie jechał pociąg? – wolałam się upewnić.
- Nie, dziś niedziela, pociągi nie jeżdżą.
- A jutro?
- Jutro jest święto państwowe, więc też nie.
- A pojutrze?
- Pojutrze? Może tak…

Spacer po żelaznych podkładach trwał jakieś dziesięć minut. Najpierw szliśmy dnem niewielkiego wąwozu i nie było właściwie żadnych widoków,


                                                  inni też używają drogi kolejowej

ale po krótkim czasie znów ukazał się ocean.


dzień był raczej wietrzny, ale tutejszy klimat ma to do siebie, że nawet jeśli na to nie wygląda, to i tak jest ciepło. Tego dnia było nawet bardzo ciepło.

W ten sposób znalazłam się na plaży dla tubylców. Do tej pory byłam kilka razy w różnych miejscach z eleganckimi barami,  płatnym wstępem, leżakami i zagrabionym piaskiem. To miejsce było inne. Drinki sprzedawano z turystycznych lodówek, jedzenie smażyło się na ustawionych na piasku grillach, a oprócz mnie, białych było tylko dwoje Chińczyków (bo tutaj każdy, kto nie jest czarny, jest biały). Ale za to ile się tam działo! I – co ogromnie cenne – nie podchodzili do mnie co chwila sprzedawcy koszulek, rzeźb, masek i innych pamiątek. Na płatnych plażach to istna plaga. Nie można nawet chwilę pogapić się na moc oceanu, bo zaraz ktoś podchodzi i zagaduje. A tu spokój! I życzliwa akceptacja. Gdybym chciała się przyłączyć do konkursu zasypywania w piasku lub rzucania kółkiem do butelek z napojami – miałam gorące zaproszenie. Ale jeśli nie, mogłam sobie spokojnie stać i fotografować. Co też uczyniłam.


     uczestniczka zawodów w zasypywaniu piaskiem pozdrawia polskich czytelników :)

Przyglądałam się tak różnym grom i zabawom plażowym, gdy nagle moją uwagę zwróciła grupka osób stojąca w wodzie. Jakoś tak dziwnie wyglądali, nie bardzo potrafiłam stwierdzić, co oni tam robią. Podeszłam bliżej i wtedy dowiedziałam się, że jestem świadkiem chrztu.
Wierni Kościoła Zielonoświątkowców mają tutaj taki zwyczaj. Sakramentu nie udziela się dzieciom, tylko osobom dorosłym i robi się to poprzez całkowite zanurzenie w oceanie. Ksiądz i kilku pomocników stoi po kolana w wodzie. Kandydat na chrześcijanina klęka przy nich, a oni łapią go za głowę i ramiona, a kiedy nadchodzi fala, odchylają do tyłu, tak by człowiek został w całości obmyty. Jednocześnie kapłan wypowiada stosowną formułkę: ja ciebie chrzczę…

 

zupełnie nie potrafię zdecydować, które zdjęcie tu zamieścić, więc po prostu wstawię kilka…



różne etapy ceremonii

                                 pani przyjęła chrzest  w eleganckiej długiej sukni

                Długo obserwowałam ceremonię, bo wyglądało to naprawdę bardzo ciekawie. A już ksiądz w krótkich spodenkach, na tle wzburzonych fal – no po prostu cudowne. Szczególnie, że, po ochrzczeniu wszystkich zgłoszonych do sakramentu (na brzegu stał człowiek z listą i wyczytywał nazwiska), kapłan zrobił fikołka i rzucił się w fale.  A potem przyturlał się do brzegu…
Chwilę jeszcze poobserwowałam modlitwę na brzegu, a potem zamówiłam zimne piwo i oddałam się kontemplacji innych widoków.


                         pan uczy panią robić brzuszki akurat na wprost mnie.

Na tej plaży naprawdę wiele się działo i było na niej o niebo ciekawiej niż na tych płatnych. Kupiłam sobie trzy frytki po 20gr sztuka i postanowiłam, że tu właśnie będę przychodzić w wolne weekendy. Bo tu jest życie.


                                        te kurczaki podobno bardzo pikantne

więc kupiłam udko za 1cd i 3 frytki po 20gr za sztukę

PS: W trakcie powstawania tego rozdziału zaszły pewne zmiany. Otóż, właściciel samochodu, którym jeździmy do pracy, zabronił używania skrótu, o którym napisałam na początku tego opowiadania. Podobno samochód się tam zbyt niszczy. I teraz musimy jeździć tylko główną drogą. Szkoda…

4 komentarze:

  1. To chyba jeden z ciekawszych i barwniejszych artykułów jakie do tej pory zamieściłaś. Czytając go "płynęłam" razem z Tobą i tłumem po ulicznym bazarze, tylko nie poczułam uderzenia w głowę całe szczęście ;)
    Pociągi...czy ktokolwiek, oprócz Ciebie, czekał także na pociąg? I jeśli nie to skąd wiedzą, że akurat dziś nie przyjedzie?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ciężko odróżnić kogoś, kto czeka na pociąg od tego, który sobie po prostu czeka...
      Cieszę się, że się podobało. Dzięki!

      Usuń
  2. I jak, udało się w końcu przejechać pociągiem? Ja się trochę obsunęłam z czytaniem Twoich postów, ale właśnie dzisiaj nadrabiam i czuję się jak w bajce :). Bardzo to wciągające, przejrzałam nawet już wcześniej czytane przez mnie wpisy i znalazłam w nich rzeczy na które wcześniej nie zwróciłam uwagi. Są świetne.

    OdpowiedzUsuń
  3. Dzięki!!
    Pociągiem jeszcze nie jechałam. Ale nie tracę nadziei :)

    OdpowiedzUsuń