niedziela, 1 stycznia 2017

Szczęśliwego Nowego Roku!

Miniony rok nie był dla świata najlepszy. Pomyślałam sobie zatem, że dobrze byłoby ten zupełnie nowy i w ogóle jeszcze nieznany rok powitać i obłaskawić odrobiną magii. Postawiłam więc na kuchence rondel, rozpaliłam pod nim ogień (żadne płyty, prądy i inne indukcje zupełnie się do czarowania nie nadają) i zaczęłam wrzucanie. Najpierw suszone morele i wiśnie z polskich sadów i ogrodów, żeby w kraju naszym kwitło i owocowało. 

pięknie u nas, prawda?


Potem daktyle mięciutkie i  słodziutkie od Syryjczyka mojego ulubionego.  


sklep z daktylami. W Syrii

Na szczęście dla ojczyzny jego udręczonej. Kiedyś największym centrum daktylowym była okolica Palmyry. Doskonale pamiętam kilka spędzonych tam dni. 


palmy w Palmyrze

Starego sprzedawcę daktyli, który wpychał nam wprost do ust owoce świeże, suszone, kandyzowane i sama już nie wiem jakie oraz poił hektolitrami Fanty. Przewodników wielbłądów z dumą prezentujących własnoręcznie wykonaną mozaikę na małej fontannie w daktylowym ogrodzie tuż przy palmyrskiej promenadzie kolumnowej. Właściciela hoteliku z widokiem na starożytne świątynie i teatr… Ich świata już nie ma, ale mam nadzieję, że im samym udało się przetrwać.  Do rondla wpadła jeszcze jedna garść daktyli. Niech ten nowy rok lepszym im będzie!

trudno spokojnie oglądać te zdjęcia

Daktylową słodycz trzeba przełamać czymś ostrzejszym. Na mojej nowej różowej tarce utarłam zatem kawałek imbiru. Dla przyjaciół z północy, ponieważ pierwszy raz zobaczyłam na żywo rosnący imbir dzięki dwóm Finom, których często wspominam, bo kojarzą mi się ze wspaniałymi wakacjami na malusieńkiej wysepce tuż przy głównej wyspie Madagaskaru. 


Tam właśnie imbir rósł sobie w charakterze przydrożnego zielska. Pięknie było… a, zetrę jeszcze kawałeczek, niech się Europie darzy, niech opuści ją trwoga.

ślę życzenia do Helsinek

Co by tu jeszcze? Może kilka fig. Znów za pomyślność Bliskiego Wschodu, ale chyba sami przyznacie, że przyda im się dubeltowe zaklęcie. Więc figi. Prawie takie jak te kupowane w małym sklepiku niedaleko wejścia na teren Petry, cudownego miejsca, które szczęśliwie wciąż jeszcze jest. Żeby w 2017 nic się tam złego nie stało.

jedno z piękniejszych miejsc, jakie w życiu widziałam. I wciąż można tam jechać

Teraz trzeba tylko wszystko dobrze wymieszać, żeby się składniki przyjaźnie połączyły, dając smak bogatszy i pełniejszy niż gdyby się kisiły we własnym sosie. No i jeszcze ważne wykończenie – sól i pieprz. Kolorowe pieprzowe ziarenka sypię dla bliskiej memu sercu Afryki. Kilka czerwonych kuleczek, dwie białe i trzy czarne.

pieprz jeszcze zielony

 Może przyjechały do mnie z Zanzibaru, tam gdzie najpiękniejsze morze świata? Niech mu się szczęści!  

w czasie odpływu zanzibarskie kobiety pracują na swoich morskich plantacjach

A sól może być na przykład z senegalskiego Różowego Jeziora, które wizytowałam tak niedawno i do którego tęsknię wzdycham prawie codziennie. Niech się różowi!


Rety, z tego wszystkiego zapomniałabym o Indiach! Tam też się przyda więcej dobra i pomyślności. A więc szczypta kolendry i szczypta kminu. Na szczęśliwy rok.

niech nigdy nie stracą swoich kolorów


Noworoczny chutney gotowy. Pachnie i smakuje całym światem. Sobie zostawię troszeczkę, a resztę ofiaruję z życzeniami szczęśliwości. 


Dla osób bliskich i dalszych, dla Was wszystkich. Szczęśliwego Nowego Roku!!


1 komentarz: