czwartek, 4 sierpnia 2016

Obiady czwartkowe

Kuchnia ukraińska wydaje się być znajoma i oswojona. Dlatego po wyprawie do Lwowa nie spodziewałam się żadnych kulinarnych odkryć. A jednak…



Co prawda na pierwsze śniadanie zjedzone od razu po przyjeździe w cafe koło dworca 

lwowski dworzec jest imponujący

były zwyczajne blincziki z twarogiem i rodzynkami, 



ale już na obiad zafundowałam sobie danie nieznane – banusz.

jak większość tradycyjnych ukraińskich dań, banusz podawany jest w glinianym garnuszku

Banusz nie jest potrawą wyszukaną, składa się jedynie z kaszy kukurydzianej, skwarek i bryndzy, ale jest smaczny i stanowił znakomity wstęp do ukraińskiej uczty.  

banusz jadłam w restauracji przy ulicy Krakowskiej

Nie mogło na niej oczywiście zabraknąć warieników, czyli pierogów. Zasadniczo jest to danie dobrze wszystkim znane, ale tym razem zjadłam warieniki w wersji niebanalnej – z zastygniętą krwią. Nieźle brzmi, prawda? Obawiałam się nieco zamówić to danie, ale w końcu ciekawość  zwyciężyła. A odwaga została nagrodzona, warieniki były całkowicie jadalne, a krew to po prostu kaszanka, którą były posypane pierożki.


Na naszym stole biesiadnym pojawił się też gulasz mięsny z chlebową czapeczką. 


A w charakterze zakąski do trunków rozmaitych wystąpiło oczywiście nieodzowne sało 

sało to po naszemu słonina, ale uważam, że polska nazwa mniej pasuje do tej przekąski

oraz kiełbaski smażone w alkoholu, które piekły się na stole w żywym ogniu dobre 10 minut. Zdarzało mi się jeść dania, które podawano w formie płonącej, ale na ogół ogień pojawiał się jedynie na krótką chwilkę. A tu palił się i palił, aż zaczęliśmy się niecierpliwić, bo nie było jak się dobrać do jedzenia. No ale dzięki temu mieliśmy dobrze przypieczone ogniskowe kiełbaski.



Godne odnotowania były też moje lwowskie śniadania. Jedno za sprawą pana, który – może dlatego, że był Polakiem – rozumiał naszą chęć zjedzenia rano czegoś śniadaniowego, a nie mięsa, kaszy i ziemniaków, jak to jest w ukraińskim zwyczaju. Zaproponował, że przygotuje nam danie spoza karty i usmażył pyszne jajka na kiełbasie. Do tego pomidory, czarny chleb i uśmiech lwowskiego słońca – czegóż można chcieć więcej? 

miłych restauracji we Lwowie jest chyba z pięćset

Śniadanie poprzedniego dnia też wypadło nie najgorzej, bo trafiliśmy na pierogi z wiśniami.  Z gęstą śmietaną, posypane cukrem  - jak pisał poeta „takich nigdzie i nikt wam nie poda. Nie proszono was? A to szkoda…”



Ale nie martwcie się, autobusy do Lwowa odjeżdżają co parę minut!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz