niedziela, 19 października 2025

Korea - zdumienia

 Jadąc do Paryża albo Wiednia, chce się oglądać zabytki, ważne historycznie miejsca, czy muzea z najwspanialszymi dziełami sztuki. Reszta, czyli codzienne życie ulicy, nie różni się jakoś szczególnie od tego, co mamy w domu.

W kraju takim jak Korea, jest zupełnie inaczej. 


Zabytki stają się mniej ważne, a na pierwszy plan wychodzą sprawy zwyczajne. Uwielbiam odkrywać drobiazgi, o których raczej trudno przeczytać w przewodnikach, a dzięki którym czuję, że pojechałam gdzieś daleko w świat.


Pierwszą najoczywistszą kwestią dla nieznających języka koreańskiego jest to, że nagle z ludzi wykształconych i oczytanych przekształcają się w analfabetów. 


Dla mnie, osoby odczuwającej wewnętrzny przymus czytania wszystkiego, co pojawia mi się przed oczami, jest to uczucie dziwne. Niby nic, chodziłam sobie spokojnie wśród tych wszystkich kółek o kresek. I dopiero niespodziewana ulga, którą poczułam na ten widok:


uświadomiła mi, jak ważna jest umiejętność czytania. Oczywiście nie da się nauczyć tak raz, dwa koreańskiego, ale postanowiłam, że przed następną wizytą (a stanowczo chciałabym, żeby taka nastąpiła i to w miarę szybko) nauczę się alfabetu. Tak, żeby chociaż odczytywać napisy typu: Coca cola czy Samsung.

Drugą rzeczą utrudniającą odnalezienie się w koreańskiej przestrzeni jest Google maps. Kiedyś podróżowało się z mapami papierowymi i jakoś sobie człowiek radził. Dziś bez nawigacji jest się bezradnym. Tego, że Google nie sprawdza się w Korei, doświadczyłam już pierwszego dnia, próbując znaleźć hotel. Szczęśliwie trafił się miły przechodzień, który mówił po angielsku i miał aplikację Naver. Dzięki niej odnalazłam drogę. W recepcji skorzystałam z linku do aplikacji, zainstalowałam Navera i od tej pory mogłam już poruszać się po Korei bez problemów.


Próbowałam dowiedzieć się, o co chodzi, dlaczego Google maps tak bardzo się nie nadaje. Wyszło mi, że ma to związek z obronnością i bliskością Korei Północnej, ale do szczegółów nie dotarłam. Gdyby ktoś z Was wiedział coś więcej, chętnie posłucham. A jeśli wybieracie się do Korei, pamiętajcie, by zainstalować aplikację Naver. Albo Kakao. Ta też się sprawdza i jeszcze dodatkowo ułatwia zamawianie taksówek (ale to mniej potrzebne, bo Uber działa tam bez zarzutu).

Poza tym, funkcjonowanie w Korei jest raczej proste. Władze starają się ułatwić ludziom życie. Lubię takie drobne udogodnienia typu przejście przez skrzyżowanie na ukos (widziałam to już na Tajwanie, ale tam było tylko w określonych godzinach, a tu przez całą dobę), 


zebry są podzielone na pół i mają strzałki, żeby potok ludzi (a w Korei jest naprawdę tłoczno)
mógł łatwiej płynąć

parasole rozłożone tam, gdzie ludzie czekają, żeby przejść przez ulicę. 

parasole na stałe

i otwierane automatycznie, gdy wymaga tego pogoda

W deszczowej krainie, jaką jest Korea (z mojego doświadczenia wynika, że w Seulu pada codziennie), wszędzie są kosze na parasole, torebki foliowe do pakowania mokrych, a nawet specjalne ochraniacze na buty.


Spodobało mi się też to, że w parkach czy innych miejscach, gdzie ludzie spacerują, ścieżki wykładane są specjalnymi plecionymi matami. Dzięki nim w dżdżyste dni nie trzeba się taplać w błocie, a w słoneczne mniej się kurzy.


To oczywiście są miłe, ale nie życiowo ważne kwestie. Natomiast to, że wszędzie są znaki informujące o schronach i że na stacjach metra znajdują się szafki z wyposażeniem przydatnym przy różnego rodzaju katastrofach, to zdecydowanie coś, z czego powinniśmy wziąć przykład.

maski gazowe, koce przeciwpożarowe

a nawet butelki z wodą

Choć nie o wszystkim udało się Koreańczykom pomyśleć. W wielu reprezentacyjnych miejscach dużych miast ciągną się aleje obsadzone żeńskimi osobnikami miłorzębów. Drzewo to jest bardzo ładne, ale niestety jesienią obsypuje ziemię swoimi nasionami otoczonymi miękką i smrodliwą osnówką. 


Nie dość więc, że trzeba uważać, żeby nie pojechać na takim nasionku, jak na skórce od banana, to jeszcze należy zatkać nos, bo przypominający wymiociny zapach, stanowczo nie jest przyjemny.


 O dziwo, upieczone nasiona nie są już śmierdzące i można je śmiało jeść. W smaku przypominają kasztany i może dlatego na ogół są sprzedawane na tych samych straganach.


kasztany też można znaleźć na ulicy, tylko trzeba je wydłubać z okropnie kolczastej łupiny

Stanowczo problemem, z którym Koreańczycy nie potrafią sobie poradzić, są śmieci. Znalezienie na ulicy kosza graniczy z cudem. A że jest to kraj wręcz opętany ideą ulicznego jedzenia i picia, 


plastikowe kubki, słomki, pudełka, tacki i talerzyki występują w niewyobrażalnych ilościach. 

z jednej strony to bardzo fajny, praktyczny pomysł, z drugiej jednak okropnie śmieciotwórczy

Wszystkie je trzeba gdzieś wyrzucić, a ponieważ trudno znaleźć kosz na śmieci, ludzie tworzą przypadkowe skupiska odpadków.

czasem trafi się kosz na śmieci, ale jest ich  zdecydowanie zbyt mało

 Nie wygląda to dobrze i zupełnie nie rozumiem, dlaczego, skądinąd inteligentni i pomysłowi Koreańczycy, nie potrafią sobie z tym problemem poradzić.


Na koniec dorzucę jeszcze dwa zdumienia. Pierwsze to budki do robienia zdjęć. Takie automaty pozwalające szybko uzyskać fotografię do dokumentów występują i u nas, ale w Korei są o wiele bardziej rozbudowane. 


Każdej budce towarzyszy garderoba wyposażona w rozmaite rekwizyty oraz miejsce do wykonania makijażu i fryzury. 


Nie chodzi tu więc o zrobienie sobie na szybko zdjęcia do legitymacji, tylko o formę spędzania czasu. Takich punktów fotograficznych jest bardzo dużo. Może nie aż tak, jak fryzjerów w Warszawie, ale prawie.


Drugą rzeczą, która mnie zdziwiła i ucieszyła była sieć sklepów z wyrobami szydełkowymi. 


Nie wiem, na ile to dochodowy interes, ale widziałam kilka takich miejsc – duże lokale, pięknie zaaranżowane i wszystko wydziergane szydełkiem!


To, że sklepy są efektowne w zasadzie nie jest niczym zaskakującym, bo koreańscy handlowcy starają się, żeby to co oferują swoim klientom zawsze wyglądało estetycznie. Widać to zwłaszcza w branży cukierniczej, gdzie nawet ze zwykłych maślanych ciasteczek robi się dzieła sztuki. 


No, ale jedzenie to jest temat oddzielny i będzie o nim dużo już wkrótce.

A teraz pożegnam się fotką seulskiego hotelu, w którym recepcję prowadziły roboty.

Do następnego razu!



 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz