Nigdy nie byłam w Kolumbii. Ale tak się złożyło, że w różnych momentach życia spotykałam ludzi pochodzących z tego kraju. Z pewną Kolumbijką dzieliłam nawet przez kilka miesięcy kuchnię i łazienkę.
Nie mogę zatem powiedzieć nic o samym kraju, ale już o ludziach troszkę tak. No i wychodzi mi, że Kolumbijczycy są różni. Czyli prawdopodobnie jest z nimi dokładnie tak, jak ze wszystkimi innymi narodami, które mają w swoim gronie ludzi mądrych i głupich, dobrych i trochę mniej, zabawnych i nudnych… Są wśród nich też tacy, którzy pieką przepyszne bułeczki zwane pan de yuca.
Od jednej z takich osób pochodzi przepis, zgodnie z którym
zrobiłam kolejną potrawę do kolekcji KrajKuchni.
Najtrudniejszym składnikiem pan de yuca jest tapioka, czyli
skrobia z manioku, która po hiszpańsku nazywa się yuca. Straszne zamieszanie
panuje w nazewnictwie, bo jeszcze plącze się tam w okolicy kassawa i w ogóle
nie wiadomo, co jest czym, ale ogólnie rzecz biorąc chodzi o coś podobnego do
mąki ziemniaczanej, która też nazywana jest skrobią.
Pozostałe składniki to: tarty ser typu twarda mozzarella,
masło (w temperaturze pokojowej), jajko i proszek do pieczenia. Z tego
wszystkiego i szczypty soli należy zagnieść gładkie ciasto. W tym stanie można
je przechowywać nawet dobę w lodówce. Ale nie trzeba. Ja upiekłam bułeczki tego
samego dnia, trzymając przedtem ciasto na chłodnym balkonie przez godzinę.
Zimne ciasto podzieliłam na kulki wielkości mniej więcej 2/3 kajzerki
i wstawiłam do nagrzanego maksymalnie piekarnika na 7 minut. To znaczy taki był plan, ale zagadałam się i tak naprawdę bułki piekły się 10 minut. A potem jeszcze 5 minut dochodziły w wyłączonym, ale wciąż gorącym piekarniku.
Wyjmując je, miałam mieszane uczucia, bo jakieś takie niekształtne wyszły i nie miałam pewności, czy nie zrobił się zakalec. Jednak pierwszy kęs rozwiał wszystkie wątpliwości. Bułeczki były absolutnie fantastyczne. Ciepłe, pachnące i pyszne. Nie wiem, jak sprawują się następnego dnia i z czym powinno się je jeść, bo zanim zdążyłam się nad tym zastanowić, bułeczek już nie było. Rozprawienie się z całą blachą bułek zajęło dwóm osobom jakieś 20 do 30 minut. Zjedzone zostały bez żadnych dodatków, bo smakowały tak świetnie, że nie warto było ich niczym zagłuszać.
Mam nadzieję, że kiedyś pojadę do Kolumbii i spróbuję pan de
yuca w wersji oryginalnej, choć nie sądzę, by mogły być jeszcze lepsze.
A następnym razem zapraszam Was na niebanalną potrawę
komorską.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz