poniedziałek, 7 października 2013

Ghana i ja cz. 2 - Osiemnasta niedziela zwykła


Dziś jest niedziela, wybrałam się więc do kościoła. Ogólnie rzecz biorąc, Ghanijczycy to bardzo pobożni ludzie i kościół można tu spotkać na każdym rogu (meczet – jak do tej pory - widziałam jeden), ale głównie są to świątynie wszelkich możliwych odmian protestantyzmu. Właściwie każdy należy do innego odłamu, nawet nie przypuszczałam że istnieje ich, aż tak wiele. Natomiast kościołów katolickich jest kilka, porozrzucanych w różnych częściach Wielkiej Akry, czyli miasta z przyległościami.
kościół prezbiteriański bezpośrednio sąsiaduje z katolickim.


Na szczęście Odette (jak pamiętacie – to nasza gosposia) jest katoliczką i powiedziała mi, gdzie znajduje się najbliższy kościół i że msze odprawiane są o 6:30 i 8:30. Z oczywistych przyczyn wybrałam tę drugą.
Wstałam rano, założyłam wyjściowe ubranie i wyruszyłam w drogę. Gdy przechodziłam przez bramę wjazdową do naszego osiedla, strażnik zagadnął:
-Idziesz do kościoła?
- Tak – odparłam, zastanawiając się, czy odgadł  to po moim kościółkowym ubraniu czy też po prostu w niedzielę o 8 rano nie można iść nigdzie indziej.
- A pomodlisz się za mnie? – spytał.
Wrodzona punktualność sprawiła, że byłam na miejscu o 8:10. Pierwsza msza trwała w najlepsze, druga – jak głosiła tablica przed kościołem – miała się zacząć o 9:00. To trochę dziwne, ale popołudniu ani wieczorem nie ma żadnego nabożeństwa. Najwyraźniej – kto rano wstaje, temu Pan Bóg daje…


a to już kościół katolicki pod wezwaniem Bożego Ciała w pełnej krasie
Ponieważ miałam dużo czasu, a obok była miła kawiarnia, poszłam na niedzielną kawę.
prawda, że przyjemna? :)

                O 8:55 byłam z powrotem w kościele.  Msza z 6:30 właśnie się skończyła, ludzie zaczynali się rozchodzić, spotykali znajomych, wdawali się w pogaduszki – wrzało jak w ulu. Ale było znacznie bardziej kolorowo.  Wyciągnęłam najlepszą spódnicę, wyprasowałam bluzkę, umalowałam rzęsy i założyłam bransoletkę, a jednak wśród tych otaczających mnie dekoltów, falbanek, kokardek, bufek, plisek i koronek, czułam się jak kopciuszek. A do tego jeszcze moje ubranie było tak beznadziejnie nudnie gładkie. Miałam wrażenie, że bardziej niż kolorem skóry, odróżniam się od pozostałych kobiet (a i od większości mężczyzn też) brakiem wzorków na odzieży. Wszyscy dokoła mieli na sobie kwiaty, koła, kwadraty i inne esy floresy.  Zauważyłam nawet jedną dziewczynkę w sukience uszytej z materiału firmowego parafii – wszędzie miała nadrukowane monstrancje i napis: kościół katolicki pod wezwaniem Bożego Ciała. Przypomniało mi się też, że 2 lata temu, w kościele w Kumasi widziałam kobietę w sukience w Jezusy.  Wzór był na całości, na pupie też...

po mszy pora na ploteczki

Usiadłam w ławce, żeby nie rzucać się za bardzo w oczy i rozpoczęłam oczekiwanie. Jak wiadomo, w Europie mamy zegary, w Afryce zaś mają czas… Pewnie dlatego o 9:00 kościół pełen był jeszcze ludzi z poprzedniej mszy. O 9:10 zrobiło się dość pusto. Ludzie zaczęli się powoli schodzić 5 minut później. Przestałam się dziwić, dlaczego Odette nie umiała mi podać właściwej godziny początku nabożeństwa – najwyraźniej nie miało to większego znaczenia.

 


Msza rozpoczęła się o 9:30, przy wypełnionej w ¾ świątyni. Godzinę później było już pełno.
Dwóch księży w asyście ministrantów i kłębach dymu z kadzidła przeszło przez cały kościół do ołtarza. Towarzyszyły im 2 ministrantki. Jedna z nich, w białej komży i czerwonych szpilkach niosła w wyciągniętych w górę rękach Biblię. Na początek chór odśpiewał pieśń. Wierni zaczęli podrygiwać i rytmicznie klaskać. Spojrzałam w stronę ołtarza – ministranci i księża też się kołysali , dyskretnie wybijając  rytm rękoma.  Msza toczyła się znanym mi torem mniej więcej do kazania. Potem zaczęła się najweselsza część – zbiórka na tacę. Przed ołtarzem ustawiono dwa duże pojemniki. Ludzie po kolei, ławkami, podchodzili do nich i wrzucali pieniądze. Porządkowi w niebieskich płaszczach kierowali ruchem, najpierw ostatnie rzędy, potem następne i następne. W efekcie powstały dwa węże sunące przez cały kościół. Dwa rozkołysane tańczące węże, ponieważ zbieraniu na tacę towarzyszyła pieśń w wykonaniu zespołu wokalnego. Śpiewał solista z akompaniamentem chórku żeńskiego, przygrywającego jednocześnie na bębnach i tamburynach. Nie sposób było pozostać obojętnym, w pewnej chwili spostrzegłam, że także moje nogi – zupełnie bez wiedzy ich właścicielki – przytupują w rytm skocznej pieśni.
stanowisko zespołu jeszcze puste – wkroczą do akcji w drugiej połowie mszy
                       
Wracając na swoje miejsce patrzyłam, co się dzieje dokoła. Jedna pani wstała i tańczy, inna powiewa chusteczką trzymaną w wyciągnietej w górę ręce. Większość zaś podryguje lub buja się jak na festiwalu w Opolu czy innym Kołobrzegu.
Gdy wszyscy złożyli już ofiarę, msza potoczyła się dalej. Ale już kilka minut później nastąpiła kolejna atrakcja – księża wyszli przed ołtarz, a od drzwi kościoła ruszyła procesja z darami. Oczywiście przy wtórze radosnej pieśni  kołysania i rytmicznego klaskania wiernych. Dary, które niesiono do ołtarza nieco mnie zaskoczyły. No bo, o ile rozumiałam chleb (nawet jeśli tostowy), to już coca cola i papier toaletowy wydały mi się nieco dziwne. Lekko  też zaniepokoiłam się, bo pani niosąca paletę jajek tak kręciła tyłkiem oraz wszystkim czym się dało, że istniało duże ryzyko dostarczenia do ołtarza jajecznicy. Na szczęscie jednak moje obawy były nieuzasadnione, dary zostały złożone, a księża powrócili za ołtarz.


ołtarz, a przed nim dary spożywczo – higieniczne

Drugie – i jak mi się zdawało ostatnie – powszechne poruszenie nastąpiło przy Komunii. Tym razem wąż był mniej rozkołysany, ludzie podchodzili do ołtarza w skupieniu.
Jednak już chwilę później radosna pieśń znów poderwała większość wiernych z miejsc. Tańczyli i machali chusteczkami. W ogóle chyba następnym razem muszę się w nie zaopatrzyć, bo w wielu momentach mszy ludzie wyciagali ręce i powiewali chustkami, a ja nie miałam czym.
Gdy myślałam, że to już koniec i że czeka nas jeszcze tylko końcowe błogosławieństwo, porządkowi (w niebieskich płaszczach) znów postawili przed ołtarzem dwa pojemniki. Zaczęli też rozdawać ludziom koperty. Nie do końca zrozumiałam o co chodzi, ale najwyraźniej tym razem datki miały być anonimowe.
koperty gotowe, teraz trzeba poczekać na swoją kolej podejścia do ołtarza

                I po raz trzeci po  całym kościele zafalował wąż. Znów były bębenki, tamburyny i tańce. Tylko tym razem, przy ołtarzu czekali księża z kropidłem i z całego serca obdarzali wiernych błogosławieństwem wody święconej. Zanurzali kolorową, czerwono – niebieską rozciapirzoną palemkę w wiadrze i tak sczodrze kropili, że patrząc na niektórych ludzi wracających na swoje miejsce można było pomyśleć, że idą nie od ołtarza tylko spod prysznica.
Jeszcze tylko jedna pieśń, trochę tańca i końcowe błogosławieństwo. Księża i ministranci przemaszerowali przez cały kościół, a ludzie zaczęli rozglądać się za znajomymi.  Ja wyciągnęłam aparat, żeby porobić fotki tym wszystkim pięknym strojom, ale było mi trochę głupio pchać się nachalnie z aparatem, więc zdjęcia sa jakie są – wybaczycie, mam nadzieję.

często widzi się, że bliskie sobie osoby mają ubrania uszyte z tego samego materiału. I to nie tylko – tak jak tutaj – dwie kobiety, ale np. żona, mąż i dziecko. Wszyscy od stop do głów ubrani w takie same wzorki.
młodzież też nie przychodzi do kościoła w byle czym
 
po środku zdjęcia porządkowa w niebieskim płaszczu

mężczyźni też starają się wyglądać elegancko – taka marszczona w pasie tunika do dość powszechny męski strój 
a tu pan w tradycyjnym stroju ludu Aszanti

Gdy tak fotografowałam wszystkich wkoło, podeszła do mnie pewna pani. Powiedziała, że nazywa się Agata i chciałaby, żebym jej też zrobiła zdjęcie. Ucieszyła się, że przyszłam do kościoła nie tylko turystycznie i obiecała, że za tydzień będzie na mnie czekać. Mam więc nową koleżankę kościelną :)

W drodze powrotnej poszlam kawałek piechotą. Tuż koło kościoła rozciaga się dzielnica apartamentowców. Jak sądzę, mieszka tu klasa średnia.
dość porządnie wyglądające bloki

Ale oczywiście nie znaczy to, że wkoło brak typowo afrykańskich widoków. Są i stragany z owocami i budki pomalowane w barwy Ghany i nawet oryginalnie wyglądający sprzedawca obuwia.

stolik z lewej strony w całości zajęty przez różne odmiany bananów i plantanów
 

sprzedawca obuwia…

... i jego sklep

Obejrzałam sobie to wszystko, a potem wsiadłam w tro-tro, czyli minibusowy transport miejski i pojechałam do hinduskiej restauracji, żeby w dalszym ciągu należycie dzień święty święcić.
                Njadłam się po kokardkę, bo w niedziele mają tam szwedzki stół, można jeść ile się chce. A ja oczywiście musiałam spróbować wszystkiego.
                A gdy taka najedzona doturlałam się do domu, okazało się, że Odette czeka na mnie z wielką michą fufu, które właśnie zrobiła z kasawy i plantanów. Nie wypadało odmówić, więc wtrząchnęłam jeszcze i to danie. A był w nim i kurczak i ryba i ogromna klucha i zupa…
 
fufu – faza wstępna: klucha z kasawy oddzielnie i zupa rybno-kurczakowa oddzielnie


fufu – faza druga: zupa wlana do miski z kluchą czyli danie gotowe do spożycia

O różnych rodzajach fufu i o tym, dlaczego robi się je zawsze w niedzielę, napiszę następnym razem. Teraz stanowczo muszę się położyć…







5 komentarzy:

  1. Ta część podoba mi się bardzo. A stroje pań robią ogromne wrażenie. Wyglądamy przy nich jak szare myszki nawet na ślubnych ceremoniach!

    OdpowiedzUsuń
  2. Ania, to szykuj kolorową kieckę na zbliżającą się ślubną ceremonię :))
    A swoją drogą, jak ja bym chciała, żeby u nas w kościele też były takie imprezy... ahhh

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie wiem jak Ania, ale ja ju szyje sobie afrykanska sukienke. Uprzedzam!!

      Usuń
  3. ta czesc rownie inleresujaca,barwna nie tylko w strojach,jestesmy dzieki tobie w innym egzotycznym swiecie,prowadz nas dalej

    OdpowiedzUsuń
  4. Stroje super. A gdyby tak trochę tej atmosfery do naszych Kościołów przenieść ...to by się działo

    OdpowiedzUsuń